Marcin Wrona przed samobójstwem brał leki na sen i na wybudzenie
Marcin Wrona (42 l.) powiesił się na pasku od spodni 19 września, w przeddzień zakończenia festiwalu w Gdyni, gdzie prezentowany był jego nowy film - "Demon". Pracując nad nim, reżyser nie oszczędzał się.
Osobom postronnym mogło wydawać się, że jest człowiekiem spełnionym i szczęśliwym. Po sukcesie filmów "Moja krew" i "Chrzest" niemal nie schodził z planu filmowego. Wyreżyserował dwa seriale, teatr telewizji, wykładał reżyserię na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego.
Na festiwal przyjechał ze świeżo poślubioną Olgą Szymańską. "Demon" zaprezentowany został w konkursie głównym Festiwalu Filmowego w Gdyni i spotkał się z ciepłym przyjęciem zarówno publiczności, jak i krytyków.
Dlaczego w przeddzień gali finałowej reżyser targnął się na własne życie przy użyciu paska od spodni? Co go popchnęło do tak drastycznego kroku?
Jak czytamy w tygodniku "Polityka", pracując nad ostatnim filmem o opętanym przez demona panu młodym, zafascynował się samobójstwem.
Miał problemy ze snem, nie sypiał przez kilka dni z rzędu, żył jak w transie, ratując się przeróżnymi specyfikami.
"Pracował w dzikim tempie. Brał leki na sen i na wybudzenie. I na nastrój. Przyznawał, że jest zmęczony. Że zanurza się w filmie bez reszty. Że rozumie Emira Kusturicę, który kiedyś powiedział, że robiąc filmy, czuje się jak na granicy samobójstwa. Że możliwość zdobywania wiedzy o nieznanych światach napędza go do działania. Że przeniesienie się tam na jakiś czas jest niezwykle kuszące".
Najbliższe otoczenie nie zauważyło, że z Wroną dzieje się coś niepokojącego.
16 października na ekrany kin wchodzi film "Demon". W tym samym czasie poznamy także wyniki badań toksykologicznych.
Kino Świat/x-news