Marek Siudym: Kobiety puściły go w samych skarpetkach. Nie ma nawet własnego mieszkania!
Aktor Marek Siudym (67 l.) w najnowszym wywiadzie dla tygodnika "Świat&Ludzie" wyznaje, że rozstając się z kolejnymi żonami, zostawiał im większość majątku, w wyniku czego dziś nie tylko nie ma własnego mieszkania i samochodu, ale i żadnych oszczędności.
Przyjechał pan na wywiad na Harley’u, świetnie pan wygląda, tryska humorem. Nie chcę wypominać wieku, ale...
Marek Siudym: - Mnie nie interesuje przynależność do grupy wiekowej. Ustaliłem sobie kiedyś, że jestem poza czasem i robię to, na co mam ochotę. Mam świetne wyniki badań, serce jak dzwon. Uprawiam sport urazowy, bo jeżdżę konno od 40 lat, ale nigdy nie połamałem się i nie byłem w szpitalu.
Czyli pod szczęśliwą gwiazdą urodzony!
- Być może. Ale mam też wokół siebie fantastycznych ludzi i to jest moje życiowe szczęście. Trafiłem na prawdziwych przyjaciół, wspaniałych nauczycieli, trenerów jeździectwa.
W życiu zawodowym też same sukcesy.
- Nie narzekam. Gram w "Barwach szczęścia", w kilku sztukach w teatrze. A 17 października zapraszam na premierę sztuki "Szach-Mat" w warszawskim teatrze Capitol, w której zagram jedną z głównych ról. Fantastyczna, dwugodzinna komedia.
Pana syn Tadeusz nigdy nie chciał zostać aktorem?
- Nie, choć dorastał w świecie aktorskim. Jednak wtedy mocniejsza była moja działalność związana z końmi. Od dziecka więcej bywał w stajni niż w domu i uczył się jazdy konnej. Szybko okazało się, że ma niesamowity dar do zwierząt, one go akceptują i słuchają.
Ma to po panu, bo pan jest trochę takim zaklinaczem koni.
- Przez wiele lat pracowałem z końmi, które miały traumatyczne przeżycia, związane z wypadkiem czy złym traktowaniem. Dostawałem je do pracy do terapii, aby znów stawały się łagodne i bez strachu potrafiły zaufać. To nic nadzwyczajnego.
Ile dziś ma pan koni?
- Dwa: jednego 12-latka, konia sportowego, drugiego zaś emeryta, 28-latka. Bujan był moim pierwszym własnym koniem. Parę razy w życiu musiałem coś sprzedać, np. auto, żeby go utrzymać, bo nie miałem pracy i nie miałem pieniędzy. Jest dla mnie niezwykle ważny.
Nigdy nie marzył pan o własnej stajni?
- A pewnie, że marzyłem, ale na to trzeba mieć ogromne fundusze.
Z aktorstwa nie da się dość zaoszczędzić?
- Może by się i dało, gdyby w moim życiu prywatnym nie następowały tak często zmiany.
Trzykrotnie żonaty, co najmniej 45 przeprowadzek...
- Ciągle zaczynałem od nowa, bo jak się rozstawałem, to zostawiałem wszystko moim partnerkom, żonom.
I wychodził pan z jedną walizką?
- I zapewniam, że to nie była walizka pieniędzy (śmiech). Dlatego dziś nie mam własnego mieszkania, a samochód - w leasingu.
Ale 68 lat za pasem i naprawdę żadnych oszczędności na koncie?
- Zawsze na coś trzeba było mieć: a to na kredyt, a to na życie. Jestem też człowiekiem, który zbytnio nie oszczędza, bo ja po prostu lubię żyć. O kredycie dziś nie ma mowy, bo jestem już w takim wieku, że gdyby, nie daj Boże, coś się stało, to zobowiązania finansowe spadną na mojego syna.
Może to on kiedyś założy stajnię Siudymów?
- Może, choć żadnego majątku po mnie nie odziedziczy, oprócz dwóch koni, w tym jednego emeryta, i motoru Harley’a.
Wychowuje go pan surową ręką?
- Raczej rozmową i własnym przykładem. Dziś cieszę się, że Tadek wie, że w życiu zawsze trzeba postępować uczciwie, że ważna jest lojalność wobec przyjaciela. Cieszę się, że nauczyłem go dżentelmeńskiego stosunku do kobiet. Dziś nie mogę zrozumieć, że chłopak zaprasza dziewczynę na kawę i każde płaci za siebie. Mnie się to w głowie nie mieści.
Odbywa pan z synem poważne rozmowy?
- Mnie i Tadka interesują rozmowy o kosmosie, o filozofii, religii. Lubimy rozmawiać o przyrodzie. Uwielbiam ptaki i kiedy wyjeżdżamy za miasto, to nawet zza kierownicy dostrzegę myszołowa. Syn przejął te moje fascynacje. Wybiera się na SGGW na wydział hodowli zwierząt towarzyszących i dzikich. Będę trzymał za niego kciuki. Chodzimy też razem na koncerty power-metalowe.
Jak przeżył pańskie rozstanie z żoną?
- On nigdy nie był przedmiotem naszego konfliktu i od początku był świadomy tego, co się dzieje. I ja nigdy się z synem nie rozstałem. To, że nie mieszkamy razem, nic nie znaczy, bo codziennie dzwonimy do siebie, widujemy się. Mamy wspólne treningi, spotkania, rozmowy. Czasem dołącza do nas mój wnuk Adaś, starszy od syna Tadka o 3 lata.
Był okres, kiedy i wnuka pan wychowywał.
- Mamy bliską więź. Staram się go pilotować przez życie. Dzwoni do mnie na Dzień Dziadka i umawiamy się na wspólny wieczór w pubie. A niedawno wspólnie świętowaliśmy, bo córka urodziła drugiego syna, a ja zostałem po raz drugi dziadkiem.
Czy Adam jest do pana bardzo podobny?
- Ma silny charakter, idzie przez życie śmiało, mimo różnych życiowych zawirowań.
A jaki jeszcze jest Marek Siudym?
- Zawsze jestem wierny sobie, swoim ideałom, pasjom. Czuję się też obywatelem planety i mogę żyć wszędzie. Granice, podziały, narodowości są mi obce. Nie dzielę ludzi np. na Polaków i Niemców, tylko na dobrych i złych. Jestem człowiekiem wolnym i właśnie to, że nic nie posiadam, czyni mnie nim. Bliskie jest mi myślenie Aborygenów australijskich. Oni nie rozumieją pojęcia własności, biorą coś, jeśli jest im to akurat potrzebne.
Ale może bez granic, podziałów byłoby chaotycznie?
- Gdyby ludzie przestrzegali kodeksu moralnego, to jest dziesięciorga przykazań, nie byłoby chaosu. Nie jestem człowiekiem religijnym, ale nie mogę też powiedzieć, że jestem człowiekiem niewierzącym, bo mam świadomość bycia we Wszechświecie. I myślę, że jest jakiś plan boski w tym naszym życiu.
Z takim poczuciem wolności chyba trudno utrzymać kobietę przy sobie?
- Nie potrzebuję wolności od kogoś. Potrzebuję akceptacji mojego patrzenia na świat. Myślę, że po latach moje wszystkie kobiety mogą to przyznać - że zawsze starałem się zapewnić im stabilizację, a kiedy trzeba było, szedłem nawet do jakiejkolwiek pracy. Byłem taksówkarzem, kierowcą ciężarówki...
A ta pana romantyczna dusza...
- Zawsze czułem się przewodnikiem stada, więc wymagam zaufania, że chcę jak najlepiej. Lubię, gdy wiara kobiety we mnie jest taka, że jeżeli się potknę, to ona we mnie wciąż wierzy. Siłą mężczyzny jest właśnie zaufanie kobiety.
A może pan już się zakochał?
- Już lepiej kończmy ten wywiad, bo i tak dużo już powiedziałem.
Rozmawiała: Aleksandra Jarosz
***
Zobacz więcej materiałów o gwiazdach: