Marek Siudym: Mam dobrego Anioła Stróża!
Jego życie osobiste było bardzo burzliwe. Ostatnio Marek Siudym (69 l.) przeżył wielką rodzinną tragedię. Mimo to nie traci optymizmu i wiary w ludzi.
Choć jest już w jesieni życia, nie posiada własnego mieszkania, a samochód ma w leasingu. "Ziemi tyle mam, ile stopa ma pokrywa, dopokąd idę” – mówi Marek Siudym, cytując wiersz Norwida.
DOBRY TYDZIEŃ: Co pan myśli, spoglądając rano w lustro przy goleniu?
MAREK SIUDYM: By się dokładnie ogolić. I o tym, co przyniesie dzień, co mam zrobić, gdzie zdążyć. Szczęśliwie ciągle jestem zajęty. Niespecjalnie się wtedy zastanawiam nad tym, jak wyglądam, ile mam lat. Lustro jakoś oswoiłem, natomiast gorzej jest ze zdjęciami rodzinnymi, które niedawno zostały zrobione. Widzę łysiejącego, siwego faceta i wcale się z nim nie identyfikuję. Zatrzymałem się gdzieś między trzydziestką a czterdziestką. Ciągle mi się wydaje, że jeszcze wiele przede mną. Mam ogromną ciekawość świata.
To kwestia charakteru?
- Na pewno. Kocham życie we wszystkich jego przejawach. Nadal jeżdżę konno i skaczę przez przeszkody. Na początku lat 70. zafascynowałem się motocyklami, od trzech lat mam stylowego harleya. Koledzy martwią się, mówią, żebym przestał, że jeszcze coś mi się stanie.
Pan jednak twierdzi, że ma dobrego Anioła Stróża.
- Choć zdarzały mi się różne upadki, nigdy się nie połamałem, nie chorowałem ciężko, nie byłem w szpitalu. Mam 69 lat i nigdy nie brałem zwolnienia lekarskiego! W młodości miewałem różne niebezpieczne pomysły, jak chodzenie po barierkach na moście. Mój Anioł ma pełne ręce roboty, ale naprawdę nade mną czuwa.
Modli się pan do niego?
- Rozmawiam z nim bardzo często. W ogóle lubię sobie pogawędzić z Opatrznością. Niekoniecznie w standardowy sposób. Staram się nie prosić. Natomiast okazuję wdzięczność za wiele rzeczy. Dziękuję, że jestem zdrowy, silny. A jak będę coś chciał, to sobie na to zapracuję. Dziękuję za ludzi, którymi mnie los otoczył, za moje konie. Cieszę się, że urodziłem się w miejscu, w którym nie ma wojny. Bo czasu bezprawia i anarchii boję się najbardziej i tego, że mógłbym nie zapewnić bezpieczeństwa moim najbliższym. Gdyby ludzie przestrzegali kodeksu moralnego, tych 10 przykazań, to by wystarczyło.
Za panem rozwody, nieudane związki. Czy Anioł Stróż zawodzi w życiu osobistym?
- Moje związki były udane, tylko w pewnym momencie się kończyły, bo wypalało się uczucie. Nie mogę o nich powiedzieć nic złego. Dziś wspominam te piękne rzeczy i raczej niczego nie żałuję. Rozstawałem się zawsze w zgodzie, bez szamotania, procesów. W jakiś sposób czułem się odpowiedzialny za los moich pań. Niczego nie zabierałem. Samochód mam w leasingu, znowu szukam mieszkania do wynajęcia. Czasem brakuje mi własnego kąta, ale trudno. Jestem po prostu obywatelem planety.
Poznał pan też smak ojcostwa. Choć ponoć pana relacja z córką nie była najlepsza?
To dziennikarze dopisali mi, że straciłem z nią kontakt. Nigdy tak nie było. Agnieszka miała burzliwe przejścia, ale zawsze starałem się jej pomagać, ratować z różnych tarapatów. Dziś ułożyła sobie życie od nowa, mam fajnego 2-letniego wnuczka Jasia.
Przez jakiś czas zajmował się pan też starszym wnukiem Adamem.
- Niestety, Adaś nie żyje. Miał w sobie radykalny bunt. Wydawało mi się, że wszystko jest dobrze. Zaraziłem go pasją do koni, pracował. Miał 21 lat. Choć minęło kilka miesięcy od jego śmierci, trudno mi się z tej tragedii otrząsnąć, byłem z nim blisko. W tych trudnych chwilach bardzo mnie wspierał mój syn Tadeusz.
Syn odziedziczył po panu wiele cech?
- Widzę spore podobieństwo. Ma w sobie radość życia, dużo luzu w podejściu do świata. To typ wojownika, od dwóch lat trenuje boks. Jest twardy, walczący, ale myślę, że wrażliwszy ode mnie. Ja dorastałem w innych, bardziej surowych warunkach. Starałem się wpoić mu najważniejsze wartości, żeby być uczciwym, odpowiedzialnym, lojalnym wobec przyjaciół i zawsze dżentelmeńskim wobec kobiet.
Z tego co wiem, Tadeusz też pokochał konie.
- Jestem jego trenerem. Mamy dwa wierzchowce, jeden z nich to 29-letni Bujan. Miał 6 lat, kiedy nabawił się kontuzji i od tamtego czasu zapewniam mu emeryturę. Jeździmy do niego z synem regularnie. Tadek podaje mu kostkę cukru z ust. Zobaczył kiedyś takie moje zdjęcie i nauczył tej sztuczki wszystkie konie, na których ćwiczy. Jeździecka pasja bardzo nas łączy. Kiedyś zabrałem syna w Beskidy do mojego przyjaciela, by zobaczył, jak wyglądają rajdy po górach. Jeździmy też nad morze, gdzie galopujemy po plaży. To daje niesamowite poczucie szczęścia, wolności. Wspólnie wyjeżdżamy również na koncerty rockowe, słuchamy podobnej muzyki. Mamy świetny kontakt.
Co syn zamierza robić?
- W tym roku Tadek zdawał maturę. Będzie studiował anglistykę. Kiedyś myślał o weterynarii, kocha zwierzęta, ale chyba nie jest typem, który wykonałby jakiś zabieg chirurgiczny.
I już ostatnie pytanie. Chciałby się pan jeszcze w jesieni życia zakochać?
- Jestem zakochany. Miłość niezależnie od wieku zawsze jest piękna i wspaniała. To siła, która nas niesie, nadaje sens życiu. Ale nic już więcej nie powiem.
Rozmawiała:
Ewa Modrzejewska