Maria Niklińska: Dlaczego u jej boku nie pojawia się żaden mężczyzna?
Babcia i dziadek, którzy są ze sobą ponad 60 lat, to dla niej wzór dobrego małżeństwa. Gwiazda też chciałaby już założyć rodzinę i mieć dzieci. Czy jest na to szansa w najbliższym czasie, skoro od dawna u jej boku nie pojawia się żaden mężczyzna?
Zaczęła pracę w telewizji jako 8-letnia dziewczynka. Jednak nie chciała iść w ślady swej sławnej mamy, dziennikarki Jolanty Fajkowskiej (54 l.). Marię Niklińską (33 l.) zafascynowało aktorstwo. Do Akademii Teatralnej w Warszawie dostała się za pierwszym razem. Kocha to, co robi, ale ciągle szuka nowych wyzwań.
Jest pani córką gwiazdy telewizyjnej. Czy wasz dom wyróżniał się wśród innych?
Zawsze byłam dumna z mamy. Jest damą z klasą, piękną, elokwentną. Jej popularność traktowałam w sposób naturalny, nie przeżywałam tego jakoś szczególnie. Zajmowała się kulturą, spotykała się z ciekawymi ludźmi. To mnie kształtowało.
Została pani wychowana jak księżniczka?
Nic bardziej mylnego! Raczej w kulcie pracy. Całą podstawówkę prowadziłam w telewizji program "5-10-15". Moje zarobki były symboliczne, ale nauczyłam się szacunku do zawodu i odpowiedzialności, tego, że człowiek się spełnia poprzez pracę. Nasz czas na ziemi jest ważny, warto go spożytkować na interesujące rzeczy. Do dziś cenię te wartości, które wyniosłam z rodzinnego domu i tego chciałabym nauczyć w przyszłości swoje dzieci.
U pani boku jednak nie pojawia się żaden mężczyzna...
Staram się oddzielać życie prywatne od publicznego. Poza tym, kto powiedział, że nie jestem zakochana?
Czuje pani presję wieku, że może czas się ustatkować, mieć dzieci?
To nie jest kwestia presji ani czasu. Rodzina jest dla mnie bardzo ważna. Widzę siebie w przyszłości z dziećmi. Chcę tego, to jest naturalna sprawa. Gdybym miała sobie czegoś życzyć, to właśnie miłości.
Mówi pani o rodzinie. Wiem, że duży udział w pani wychowywaniu mieli dziadkowie.
Jestem do nich bardzo przywiązana. Mój dziadek to historyk. Pamiętam, że zabierał mnie na wycieczki po Warszawie, pokazywał pomniki i o nich opowiadał. Lubiłam to. Babcia kiedyś uczyła języka polskiego w szkole. Gdy byłam malutka, czytała mi książki, których w domu dziadków po dziś dzień jest mnóstwo. Jestem wdzięczna mojej rodzinie, bo odebrałam w domu wszechstronną edukację kulturalną i historyczną. Mam świadomość, jak ważna jest przeszłość, tradycja.
Od dziecka umiała też pani postawić na swoim, np. przed maturą zmieniła pani szkołę.
To prawda, byłam stanowcza, ale umiałam też uzasadnić swoje wybory. Zmiana szkoły dotyczyła mojej edukacji i mama po prostu mi zaufała. Umiała przyjąć moją perspektywę, ponieważ wiedziała, że jestem rozsądna i odpowiedzialna. Traktowała mnie już w zasadzie jak dorosłą, samodzielną osobę. Była czasami między nami duża różnica zdań, ale nigdy nie nazwałabym tego poważnymi konfliktami. Do dziś dobrze się rozumiemy.
Bardzo wcześnie wyprowadziła się pani z domu.
Młodzi ludzie jadą na studia do innego miasta, ja zostałam w stolicy, ale wyprowadziłam się od mamy, żeby zacząć własne życie. W krajach anglosaskich, w których ostatnio często bywam, to naturalna kolej rzeczy. W Polsce jest trochę inaczej, nie ma takiego parcia do niezależności. Ale mnie się ten model podejrzany na Zachodzie bardzo podoba, bo uczy odpowiedzialności za własne życie i wybory.
Studiowała pani aktorstwo w warszawskiej akademii, ale także w Nowym Jorku. Jakie wrażenie wywarło na pani to miasto?
W amerykańskiej szkole silnie akcentuje się indywidualizm uczniów, natomiast w polskiej dominują nauczyciele, mistrzowie zawodu. W Warszawie dużo się dzieje w sferze artystycznej, ale Nowy Jork to miasto, które nigdy nie zasypia, to zupełnie inna skala. Mnóstwo tu teatrów, rozmaitych wydarzeń. Dobrze się tam czuję i bardzo chętnie wracam. Niedawno miałam nawet okazję występować na Manhattanie ze spektaklem dla polskiej widowni przy pełnej sali.
Dwa lata temu wydała pani autorską płytę "Maria".
Muzyka towarzyszy mi od zawsze. Ukończyłam szkołę muzyczną. Nagranie płyty wynikło z mojej naturalnej potrzeby. Na krążku zawarte są osobiste emocje, przeżycia i marzenia. Ciągle gram koncerty. Powstaje już kolejny album, tym razem jednak będę śpiewać po angielsku. Mam zamiar łączyć obie moje pasje: muzyczną i aktorską, bo kojarzą mi się z otwartością na drugiego człowieka.
W teledysku do piosenki "Ile jeszcze" wystąpiła pani w stroju zakonnicy. Całuje się ona z inną kobietą. To prowokacja?
Teledysk jest symboliczny, dla mnie to ekspresja miłości. Nie ma tam ani wulgaryzmów, ani nagości. Jest za to zmysłowy pocałunek, wyraz miłości. Utożsamiam się w nim z różnymi kobietami, także zakonnicą. Mówię tam o marzeniach, niespełnieniu, o samotności. Wszyscy jesteśmy ludźmi. Nie są nam obce te sprawy, czujemy bardzo podobnie. Kobiety są w różnych sytuacjach zagubione, pragnące dotyku, czułości, szczęścia.
Religia jest dla pani ważna?
Jestem osobą wierzącą, sfera duchowa ma dla mnie ogromne znaczenie. Ale to intymna sprawa i nie będę o tym opowiadać.
***
Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd: