Maria Pakulnis: Myślałam, że dłużej nie dam rady
Jest uśmiechnięta i pogodna, ale jeszcze niedawno przeżywała różne etapy żałoby. Opowiedziała o tym, jak cierpiała po śmierci męża.
Do znudzenia będę powtarzała zdanie, które jest wyświechtane, ale prawdziwe: "Co cię nie zabije, to cię wzmocni". Stało się ono mottem mojego życia - wyznała w wywiadzie Maria Pakulnis (61 l.). Osiem lat po śmierci ukochanego męża zaczęła opowiadać o tym, jak trudno było jej się pogodzić ze stratą najważniejszego dla niej mężczyzny.
Urodziła się w 1956 r. w Giżycku. Jej rodzice pochodzili z Kresów, jednak po wojnie zostali przesiedleni na Mazury. Prawdopodobnie nigdy nie uporali się z traumą wojenną, a przez to nie potrafili być wsparciem dla wrażliwej i nieśmiałej córki. Ojciec od swoich problemów uciekał w alkohol. - Miałam poczucie potwornego, nieustającego strachu i totalnego braku bezpieczeństwa. Mam te lęki do dzisiaj. Doświadczyłam głodu, totalnej biedy. Moje dzieciństwo tkwi we mnie jak zadra. Nie rozliczyłam się z nim - powiedziała aktorka.
Dorastała w pięknym otoczeniu jezior i lasów, ale nie była szczęśliwa. Ze szkoły wracała do pustego domu. Rodzice nie rozmawiali z nią ani nie przytulali łaknącej ciepła, małej dziewczynki. - Zawsze czułam się gorsza, z tak zwanej ostatniej ławki. W domu było biednie. Nosiłam pocerowany fartuszek, kanapkę do szkoły dostawałam nie taką, jaką przynosiły koleżanki, nie jadłam obiadów w szkolnej stołówce, zawsze byłam gdzieś z boku - wspominała gorzko Maria.
Po skończeniu szkoły podstawowej poszła do liceum pielęgniarskiego. Wiedziała, że szybko musi zdobyć zawód i iść do pracy. W rodzinnym budżecie liczyła się każda złotówka. Jednak jej życie potoczyło się inaczej. Nauczycielka języka polskiego ze szkoły średniej dostrzegła talent młodej Marii. To ona namówiła ją na zdawanie do szkoły teatralnej. - Na studia, na które nie wiem, jakim cudem się dostałam, przyjechałam z Giżycka z jedną małą walizeczką. Bez pieniędzy, bez mocy, jaką większość dzieci dostaje w domu - opowiedziała Pakulnis.
Studia na wydziale aktorskim były dla niej czymś nierealnym. Nie mogła uwierzyć, że ona, dziewczyna z biednego domu z prowincji, siedzi w jednej sali z pięknie ubranymi kolegami, słucha profesorów, którzy byli jej idolami. To był dla niej fascynujący, choć bardzo trudny czas. - Byłam nieśmiała, płakałam w poduszkę, nie mogłam spać. Wszystko brałam do siebie, łatwo mnie było urazić. Znów czułam się inna - przyznała po latach. Wreszcie odnalazła się w stolicy. - W Giżycku odebrałam wielką, choć bolesną, życiową szkołę, ale w Warszawie urodziłam się po raz drugi - powiedziała Pakulnis.
W jej życiu pojawiły się pierwsze fascynacje. Przygotowując przedstawienie dyplomowe, poznała reżysera Marka Grzesińskiego. Zaiskrzyło między nimi rok później, gdy pracowali w teatrze w Słupsku. Ta relacja nie doczekała się kontynuacji. Maria niebawem wróciła do Warszawy, by dołączyć do zespołu Teatru Współczesnego.
To właśnie tam w 1981 r. spotkała miłość swojego życia. - Pamiętam dzień, kiedy się zobaczyliśmy pierwszy raz. Jechałam na spotkanie nie tylko z nim, ale też z innymi ludźmi, z którymi miałam zacząć pracę w teatrze. Podczas tego wieczoru między mną a Krzysztofem naprawdę pojawiła się jakaś magia. Tak zatopiliśmy się w rozmowie, że przestało istnieć wszystko wokół - wspominała aktorka.
To pierwsze zauroczenie musiało zostać jednak stłumione. Krzysztof Zaleski (†60) był wtedy żonaty z aktorką Krystyną Wachelko i miał kilkuletnią córeczkę. Dlatego z Marią przez rok byli jedynie znajomymi z teatru. Ale drobna, nieśmiała blondynka zapadła Zaleskiemu w serce tak mocno, że postanowił rozstać się z żoną. Marię poślubił trzy lata po tym, gdy się poznali. Choć połączyła ich wielka miłość, nie ominęły ich kryzysy. - Na pewno byliśmy burzliwym małżeństwem - powiedziała Pakulnis.
Zaledwie kilka lat po ślubie Krzysztof zadurzył się w młodziutkiej absolwentce wydziału aktorskiego, Joannie Trzepiecińskiej. Maria bardzo cierpiała, gdy dowiedziała się o ich romansie. To było dla niej koszmarne doświadczenie, tym bardziej że Zaleski postanowił wyprowadzić się z domu. Jednak nie odpuściła tego tak łatwo. Przekonywała męża, że jego dom jest u jej boku. Aktor wrócił do Marii. Niedługo potem przyszedł na świat ich syn - Jan. - Głębsza relacja między ludźmi wynika tylko z bezpośredniego kontaktu. Ludzie nie rozumieją teraz tego, ile trzeba z siebie dać, żeby stworzyć udany związek. Z ilu rzeczy trzeba zrezygnować, umieć poskromić swoje ego - powiedziała Maria.
Związek aktorów, który przetrwał poważną burzę, znów znalazł się na zakręcie, gdy Krzysztof zachorował na raka mózgu. Pomimo leczenia i czułej opieki Marii zmarł w październiku 2008 r. - Na początku człowiek jest zupełnie wytrącony z równowagi, czuje, jakby obcięto mu rękę. Bardzo długo słyszałam rano kroki Krzyśka w domu. Słyszałam dźwięk przewracanych przez niego kartek w książce - opowiadała Pakulnis. Jednak jej żałoba przechodziła różne fazy. - Potem przychodzi okres buntu, samotności, krzyku: "Dlaczego zostawiłeś mnie samą z tym wszystkim?". To są straszne chwile - wyznała aktorka.
Z dnia na dzień stała się i matką, i ojcem dla syna, który był w klasie maturalnej. - Musiałam grać od razu po tym, co się wydarzyło, bilety były już sprzedane - zdradziła. Jednak taki tryb życia spowodował, że znów pojawił się kryzys - Miałam ochotę się rozpłynąć, myślałam, że już nie dam dłużej rady, bo od kilku lat nie miałam urlopu - powiedziała niedawno.
Osiem lat po śmierci męża, zapytana o to, czy pozwoli przyjść nowej miłości, powiedziała: "Już pozwoliłam. I przyszła". Mówiło się, że związała się z Januszem Mizerą, kucharzem, z którym napisała książkę "Sceny kuchenne". - Trzeba uwierzyć w to, że wszystko jest możliwe, niezależnie od tego, ile ma się lat - powiedziała w wywiadzie. Niestety, kilka miesięcy temu zwierzyła się koleżankom w teatrze, że związek się rozpadł i znów jest sama...
***
Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd: