Reklama
Reklama

Maria Winiarska wspomina zmarłą siostrę: Brakuje mi jej bardzo

We wrześniu mija 15 lat od śmierci Barbary Winiarskiej (+50). Aktorka zmarła nagle. Miała tętniaka mózgu. - Bardzo mi jej brakuje - mówi jej siostra Maria Winiarska (66 l.).

Należy pani do znanego aktorskiego klanu. To zobowiązuje?

Maria Winiarska: - Oczywiście. Mój mąż Wiktor Zborowski to siostrzeniec Jana Kobuszewskiego. Jego żoną jest aktorka Hanna Zembrzuska. Tą drogą podąża też szwagier, Paweł Wawrzecki, mąż mojej ukochanej Basi, z którą tworzyłyśmy słynny duet Sióstr Winiarskich.

Brano was za bliźniaczki.

- Byłam rok starsza. Ale mama ubierała nas zawsze jednakowo. Miałyśmy podobny temperament, sposób poruszania. Nasz ojciec, profesor medycyny, szef Katedry Anestezjologii WAM, dbał o to, żebyśmy mogły kształcić się i rozwijać zainteresowania. Obie skończyłyśmy szkołę muzyczną, potem studia aktorskie. Wspólna była praca, urlopy, wyjazdy, problemy. Nawet ślub wzięłyśmy tego samego dnia. Założenie rodzin nic nie zmieniło, wciąż stanowiłyśmy jedność. Aż do tego tragicznego dnia, kiedy Basi nagle zabrakło. We wrześniu mija 15 lat od jej odejścia.

Reklama

Zmarła nagle, miała tętniaka mózgu. Mówi się, że czas leczy nawet głębokie rany...

- Powtarzali mi to wszyscy wokół. Basia odeszła, mając 50 lat. Nie wyobrażam sobie, jakbym zniosła tę tragedię, gdyby nie mój mąż i dzieci. Oni dali mi siłę i wiarę w lepsze jutro. Bardzo wspierała mnie mama Wiktora, niestety, dziś już też świętej pamięci. Nieustannie mi powtarzała, że po złym musi przyjść dobre. I, chwała Bogu, nie myliła się. Dziś znów potrafię się uśmiechać.

I wróciła pani na scenę?

- Po wielu latach, co mnie niezmiernie cieszy. Tym bardziej że gram razem z Zosią, moją córką, i to jest fantastyczna sprawa. Występujemy w spektaklu "Lekcje stepowania" w warszawskim Och-Teatrze Krystyny Jandy.

Jak pracuje się z Zosią?

- Kiedy okazało się, że będziemy grać na tej samej scenie, natychmiast ustaliła zasady: "Pamiętaj mamo, w teatrze żadnych relacji matka-córka!". Pomna tych słów, nie wyróżniam jej spośród zespołu. Czasem tylko jabłuszko podłożę w jej garderobie albo jakiś soczek, ale cichcem, bo "żadnych relacji". Zapytam w bufecie, ile Zośka wisi i zapłacę, również dyskretnie. Jakoś córka nie oponuje. Może jednak te moje matczyne wyłomy trochę jej się podobają.

Młodsza córka kontynuuje rodzinną aktorską tradycję, zaś starsza poszła inną drogą.

- Hania skończyła prawo i osiadła w Brazylii. Jeszcze w czasie studiów pojechała do Hiszpanii uczyć się języka. Tam poznała Daniela, swojego obecnego męża, który przybył do Salamanki w tym samym celu aż z Brazylii. Po ślubie zamieszkali w jego kraju, gdzie nasza córka zadomowiła się już na dobre. Zdała egzamin państwowy z portugalskiego, pracuje jako agent nieruchomości w Fortalezie. Urządza mieszkania, inwestuje w ziemię. Przy okazji pełni też funkcję konsula honorowego na tym obszarze, pomaga Polakom. Mamy wiele powodów, by się nią chwalić, ale największą radość sprawiła, czyniąc nas dziadkami. Wnuczka Nina w styczniu skończy pięć lat, a Mila ma dopiero pół roczku.

Jaką pani jest babcią?

- Taką na odległość, bo przecież dzieli nas aż 11 tysięcy kilometrów! Byłam przy narodzinach pierwszej wnuczki. Kiedy miała przyjść na świat druga, musiałam akurat wracać do Polski, grałam przedstawienie. Burzyło się na to moje babcine serce, ale Hania doradziła: "Jedź mamuś, za pierwszym razem byłaś, teraz dam radę". No więc przyleciałam z Brazylii, zagrałam i... wróciłam. Finansowo to się zdecydowanie nie opłacało. Na wakacje Hania z dziewczynkami oraz z nianią przyleciały do nas. W domu zrobiło się gwarno i cudownie. Wreszcie byliśmy razem i Wiktor poznał swoją młodszą wnuczkę!

Jak pani mąż odnajduje się w tym zdominowanym przez kobiety świecie?

- Szczęśliwie nie jest sam. Ma swego wiernego druha, Ziutka, psa ze schroniska, który poza swoim panem dosłownie świata nie widzi. Wcale mu się nie dziwię, bo Wiktor jest wspaniałym facetem, mężem, ojcem, dziadkiem, przyjacielem ludzi i zwierząt. Z Ziutkiem u boku stanowią silny pierwiastek męski w naszym domu. A jak przyleci zięć i dołączy chłopak Zosi, to po tej babskiej dominacji nie ma śladu.

W jakim języku porozumiewa się pani z zięciem?

- Na początku z ogromnym zapałem uczyłam się angielskiego. Z czasem jednak pojęłam, że lingwistką to ja już nie zostanę. Mimo to nie mam najmniejszych problemów w kontakcie z Danielem, którego wręcz uwielbiam! W dodatku on uczy się polskiego i muszę przyznać, że czyni niesamowite postępy!

Polska kuchnia przypadła do gustu zięciowi?

- Jemu bardzo. Gorzej z Niną, która jadłaby tylko te brazylijskie specjały, czyli ryż i fasolę. Ilekroć tylko wnuczka znajdzie się w orbicie moich kulinarnych rządów, próbuję zaszczepiać jej nasze smaki.

Na kolejną zimę wybieracie się państwo znowu za ocean?

- Nie. Przez ostatnie lata spędzaliśmy Boże Narodzenie i Nowy Rok pod palmami, rozkoszując się widokiem brazylijskich plaż, najpiękniejszych jakie w życiu widziałam. Ale co to za święta w upałach? Dlatego postanowiliśmy, że w tym roku Gwiazdka będzie u nas. Z prawdziwą choinką, świętym Mikołajem i kolędami przy wigilijnym stole. A za oknem, Bóg da, będzie dużo śniegu. Starsza wnuczka już go kiedyś widziała, młodsza zobaczy po raz pierwszy.

Rozmawiała: Jola Majewska

***

Zobacz więcej materiałów:

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Maria Winiarska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy