Mariusz Czajka po śmierci matki: Dobrzy ludzie podnieśli mnie z dna
Jeszcze pół roku temu był załamany. Nie miał pracy, pieniędzy na życie, alimenty i spłatę długów. Kiedy na początku stycznia zmarła mu mama Krystyna Czajka (†81 l.), nie wiedział, za co ją pochowa i jak zapłaci za nagrobek. - Muszę żebrać - mówił, zakładając publiczną zbiórkę w internecie. Okazało się, że ma tylu oddanych fanów, że w ciągu dwóch dni zebrał niemal 50 tysięcy złotych. Na co je wydał i jak dziś żyje jeden z najbardziej charakterystycznych polskich aktorów? - Dobrzy ludzie podnieśli mnie z dna - mówi w rozmowie z Pomponik.pl.
Pomponik.pl: Mariusz, zbliża się Dzień Matki, wiem, że zawsze starałeś się go uczcić...
Mariusz Czajka: Tak było. Od małego pamiętałem o mojej mamie. Rysowałem laurki, robiłem wycinanki, pisałem dla niej wierszyki. Do dziś mam w domu pudło z takimi pamiątkami. Mama je zbierała, a ja nie miałem serca tego wyrzucić...
Przejrzałeś te starocie, robiąc porządki po jej śmierci...
- Dotknąłem każdego skrawka papieru, każdego zdjęcia, nie raz się przy tym popłakałem. Byłem jedynym synem mojej mamy, wcześniej straciła córeczkę... Kiedy miałem 9 lat, umarł jej mąż, czyli mój tata. Nie było jej łatwo, bo byłem dość żywym i krnąbrnym chłopczykiem. Cieszyła się z każdego mojego sukcesu, z każdego rysunku, który dla niej zrobiłem.
To prawda, że to dzięki niej zostałeś aktorem?
- Cóż... nieźle odbiło mi w młodości, a dokładnie w pierwszej klasie technikum architektoniczno-budowlanego. Przestałem się uczyć. Balangi, dziewczyny, podejrzane towarzystwo z podwórka. Mama była załamana. Zaprowadziła mnie do pani psycholog, a ta orzekła, że najlepszą terapią będzie dla mnie liceum ogólnokształcące i Ognisko Teatralne Haliny i Jana Machulskich na warszawskiej Ochocie. Miała rację kobiecina...
Rozwinąłeś tam skrzydła?
- Od razu! Miałem też doborowe towarzystwo w postaci choćby Kasi Figury, która też chodziła tam na zajęcia. Bez problemu dostaliśmy się potem na wydział aktorski Akademii Teatralnej w Warszawie. Umiejętności zdobyte w tej placówce pozwalają mi do dziś zarabiać na chleb nie tylko jako aktor, ale i nauczyciel tego zawodu. Nie ukrywam, że jestem w tym dobry, ale dopiero teraz zacząłem to doceniać!
Początek tego roku był dla ciebie bardzo ciężki, a jak jest teraz?
- Dobrzy ludzie podnieśli mnie z dna - taka jest prawda. Za pieniądze z publicznej zbiórki opłaciłem miejsce na cmentarzu i wyprawiłem pogrzeb. Jak minęły mrozy, wybudowałem mamie i tacie nowy grobowiec. Spłaciłem też długi, przez które miałem nóż na gardle. Podbudowany dobrocią ludzi zająłem się tym, co pomoże mi utrzymać się nawet wtedy, kiedy zamkną teatry - nauką aktorstwa.
Co jeszcze zrobili dla ciebie dobrzy ludzie?
- Nie uwierzysz, ale w styczniu ja nawet nie miałem co jeść... Przypadkiem odkrył to mój rehabilitant i powiedział o tym szefom jednej z firm z cateringiem dietetycznym. Od razu zaproponowali mi, że przez pół roku będą dostarczać mi zdrowe posiłki. Dzięki temu codziennie pod drzwiami czeka na mnie torebka ze śniadaniem, obiadem i kolacją. Wszystko jest pyszne i czuję się po tym doskonale. Pomocną dłoń wyciągnęli też do mnie producenci seriali i scenarzyści. Od śmierci mamy zagrałem w czterech serialach i z żalem odmówiłem udziału w dwóch programach telewizyjnych, bo to już nie na moje siły. Niestety...
O, to gdzie cię zobaczymy na ekranie?
- W nowym serialu TVP. Tytułu nie zdradzę, ale mogę powiedzieć, że zagram ojca i dziadka, który mądrą radą wspiera swojego syna. Rodzinne klimaty z przygodami, plejada bardzo dobrych, polskich aktorów. Niekoniecznie tych opatrzonych - postawiono na nowe twarze. Coś czuję, że to się spodoba i będę częściej widoczny w telewizorze.
Wspaniała wiadomość! A czego jeszcze można ci życzyć?
- Zwycięstwa w wojnie z bankiem w sprawie kredytu frankowego. Czekam na wyrok, a niedawna wygrana Dody daje mi nadzieję, że wreszcie uwolnię się od tej kuli u nogi i już zupełnie wyjdę na prostą. Mam jeszcze jedna prośbę, mogę?
Śmiało!
- Nie używaj w tym wywiadzie słowa matka. Ja zawsze mówię... mama.
Rozmawiała: Sylwia Gołecka