Marta Manowska: Widzowie pokochali ją za uśmiech i życzliwość. A narzeczony?
Niczego nie dostała od losu przypadkiem. Marta Manowska (31 l.) ciężko pracowała na to, aby znaleźć się w miejscu, w którym jest obecnie. Teraz wykorzystuje swoje pięć minut.
Ostatnio wspominałaś coś o założeniu portalu dla samotnych osób?
Marta Manowska: - Wielu ludzi pisało do mnie w tej sprawie. I nie ukrywam, że chciałabym im pomóc. Ale chyba jest za wcześnie, aby o tym mówić. Przede wszystkim dlatego, że nie chcę tego robić po łebkach. To bardzo ważna decyzja. I jak już się jej podejmę, to muszę zrobić to najlepiej jak potrafię. Potrzebuję na to jeszcze trochę czasu.
Co najbardziej przekonało cię do tego, aby przyjąć propozycję prowadzenia programu "Rolnik szuka żony"?
- Propozycja z "Rolnika..." padła, gdy pracowałam w redakcji. Jeździłam po Polsce i przeprowadzałam castingi do "Ugotowanych". W zanadrzu miałam jeszcze teatr, a także pracę w produkcji "Bitwy na głosy". Praca przy tych produkcjach sprawiała mi ogromną frajdę. Miło ją wspominam. Ale jednak zawsze byłam taką osobą, która chciała być po drugiej stronie kamery.
Spodziewałaś się, że program odniesie aż taki sukces?
- Czułam, że program będzie wyjątkowy, ale tak naprawdę jego sukces przerósł moje oczekiwania. Mój udział w programie wcale nie był taki oczywisty. Byłam osobą zupełnie nieznaną. A jak by nie było, program jest światowym formatem i jego prowadzącą z powodzeniem mogłaby zostać jakaś gwiazda. Dostałam jednak swoją szansę. I teraz mam możliwość rozwijania skrzydeł w kierunkach, które mnie interesują.
Propozycje sypią się jak z rękawa?
- Otrzymuję różne oferty. Niespodziewanych jak do tej pory nie było, ale być może wszystko przede mną. Uważam, że każdą propozycję należy dobrze rozpatrzyć. Poza tym staram się komunikować, w czym czuję się najlepiej. Na pewno są to rzeczy ekstremalne, podróżnicze, a także rozmowy z ludźmi.
Show-biznes cię zmienił?
- To mi raczej nie grozi. Mam już swój wiek. Gdyby to wszystko przytrafiło mi się w wieku 18-20 lat, wtedy być może byłoby inaczej. Teraz jestem po trzydziestce i patrzę na takie rzeczy spokojniej. A poza tym...długo pracowałam na to, aby znaleźć się w miejscu, w którym obecnie się znajduję. Niczego nie dostałam od losu przypadkiem.
Obecnie w twojej hierarchii wartości kariera jest na pierwszym miejscu?
- Nie. Po prostu mam teraz w życiu etap, w którym z pokorą wykorzystuję szansę, którą otrzymałam. Trzymam się w ryzach i jestem wdzięczna za wszystko, co mnie w tej chwili spotyka.
Czytaj dalej na następnej stronie...
Lubisz być zaskakiwana?
Marta Manowska: Uwielbiam! I to zarówno zawodowo, jak i prywatnie. Pod tym względem jestem akurat bardzo spontaniczna. Potrafiłabym spakować się w godzinę, gdybym dostała jakąś bardzo ciekawą propozycję. Nie mam z tym najmniejszego problemu.
Kto cię tego nauczył?
- Na pewno teatr i podróże. One doskonale uczą sztuki improwizacji.
To w takim razie zdradź, co cię ostatnio szczególnie zaskoczyło?
- Było kilka takich rzeczy, ale nie mogę o nich jeszcze rozmawiać. Powiem tylko tyle, że ten rok zaczął się dla mnie wyjątkowo dobrze
Marta Manowska częściej buja w obłokach, czy raczej twardo stąpa po ziemi?
- Jestem marzycielką i z wiekiem nie za bardzo mi się to zmienia. Na szczęście mam w swoim otoczeniu osoby, które nie pozwalają mi za wysoko odlecieć. Szybować jest dobrze, ale do pewnych rzeczy trzeba podchodzić racjonalnie.
Jest w tobie jeszcze odrobina dziecka?
- Tak, mam je w sobie i to bardzo dużo. Nie wstydzę się tego jednak. Może dlatego, że lubię swoje życie. Moja praca wiąże się z wieloma wyjazdami. Cały czas jestem w trasie. I nawet gdy mam przerwę w zdjęciach, to szukam okazji, żeby gdzieś się wyrwać. Może przyjdzie taki moment, w którym będę chciała się gdzieś zakotwiczyć. Ale na razie o nim nie myślę.
Czytaj dalej na następnej stronie...
A momenty wyciszenia miewasz?
- Oczywiście, one są chyba wszystkim potrzebne. Od nowego roku przeczytałam już cztery książki. Nadrabiam zaległości. Często podróżuję po przewodnikach, w internecie i przeglądam mapy, planując kolejne wyprawy. To również daje mi mnóstwo radości. Podobnie, jak wspinaczka, którą zarzuciłam kilka lat temu i chciałabym do niej wrócić. Nieustannie myślę też o aktorstwie. Działam wielokierunkowo, bo wydaje mi się wtedy, że mam znacznie więcej możliwości.
Masz silny charakter? Trudno cię złamać, bo takie sprawiasz wrażenie.
- Staram się być silna. Ale zdarzają się też takie sytuacje, w których muszę zacisnąć zęby. Pocieszające jest to, że z czasem człowiek przyzwyczaja się do pewnych rzeczy.
Masz na myśli plotki?
- Również plotki. (śmiech) Ale tak było, jest i chyba nikt tego nie zmieni. Nie ma co się nad tym głowić i trzeba ze spokojem robić swoje. I tak znalazłam się w luksusowej sytuacji, bo widzowie przyjęli mnie bardzo pozytywnie. Od samego początku czułam z ich strony pozytywną energię i sympatię. A nie było to dla mnie takie oczywiste, wcale nie musiało tak być. Bardzo to cenię.
A gdzie miejsce na miłość? W programie pomagasz uczestnikom w odnalezieniu uczucia. A kiedy sobie dasz na to w końcu szansę?
- Zawsze przychodzi taki moment, w którym zaczyna się intensywniej myśleć o sprawach uczuciowych. Wydaje mi się, że u kobiet zaczyna się on w okolicy magicznej trzydziestki. Tak już jest, chyba wszyscy marzymy o bezpieczeństwie i o tym, żeby mieć przy swoim boku kochającą osobę, z którą moglibyśmy dzielić się wszystkimi sukcesami i porażkami. Wtedy życie nabiera większego znaczenia. Ale warto też poczekać na właściwą osobę, aby poczuć tę pewność i spokój. Bo miłość to przecież nie tylko namiętność i żarliwe uczucie.
Ale jak się zakochujesz to po uszy?
- Zdecydowanie i chyba się tego nie wyzbędę. Nawet małe gesty mają dla mnie znaczenie.
Przede wszystkim chodzi o czyny?
- Słowa też się dla mnie liczą. Czasem jedno słowo, jeden gest potrafi mnie nieźle rozczulić. Taka romantyczna dusza ze mnie...
To gdzie widzisz siebie za pięć, dziesięć lat?
- W podobnym miejscu. Jako prowadząca program, grająca w teatrze, podróżująca i... z bliską sercu osobą przy boku.
Rozmawiała: Alicja Dopierała