Reklama
Reklama

Martyna Wojciechowska: Cztery razy umierała na rękach matki

Jeździ po świecie, sama wychowuje córkę, zmaga się z przeciwnościami losu. Jej nieszczęściami można by obdzielić kilka osób. Ale ona nigdy się nie poddała.

"Był taki czas, że byłam na samym dnie. Nie chciałam się rano budzić. Nie miałam odwagi sobie życia odebrać, ale nie miałabym żalu, gdybym się nie obudziła. Nie miałam siły zmagać się z tym, że mam złamany kręgosłup. Że nigdy, jak twierdzili lekarze, nie wrócę do pełnej sprawności, że moje życie w jakimś sensie się skończyło. Że muszę nieść ciężar odpowiedzialności za śmierć Rafała, chociaż mojej odpowiedzialności w tym nie było, ale wtedy tak uważałam" - to poruszające wyznanie padło z ust Martyny Wojciechowskiej (43 l.) jedenaście lat po wypadku na Islandii, w którym zginął jej przyjaciel.

Reklama

Zawsze była niespokojnym wojowniczym typem i, jak mówiła, dzieckiem wysokourazowym. Jako dziewięciolatka, biegnąc w za dużych kapciach, poślizgnęła się i tyłem głowy uderzyła o schody. Straciła przytomność, zsiniała. Jej mama była pewna, że nie żyje. To były dramatyczne chwile dla rodziców Martyny. Niestety, nie ostatnie.

Dwa lata później cudem uniknęła śmierci po kąpieli z suszarką podłączoną do prądu. - Suszyłam sobie włosy w wannie. "Weszłam w obieg" i solidnie mnie wytrzepało. Na szczęście strzeliły korki - wspominała. Niedługo później, podczas wakacji na Mazurach, na oczach rodziców przeżyła wypadek na motorówce, która wybuchła. Straciła wszystkie włosy i rzęsy, miała poparzoną prawą stronę ciała i poranioną nogę. Ale i to nie wyczerpało listy nieszczęść. - Odcinek szyjny kręgosłupa złamałam w Karpaczu na przełomie liceum i studiów. Założyłam się z chłopakami, kto najszybciej zjedzie z oblodzonej ścianki przy zerowej widoczności - mówiła Martyna.

Na obozie survivalowym na Korsyce przeżyła chwile grozy i chyba pierwszy raz się wystraszyła. Poznała tam mężczyzn z Legii Cudzoziemskiej. Swoją ciekawość chciała zaspokoić w czasie rozmowy z jednym z legionistów. - Niestety, znalazłam się z nim w sytuacji sam na sam, co omal nie skończyło się, no wiecie... W zasadzie gwałtem, bo dla zdeprawowanego człowieka, który spędził życie na wojnie, słowo "nie" po prostu nie istnieje. Gdyby nie moje negocjacje, nie wiem, jak by się to skończyło. To był zimny prysznic - wyznała w rozmowie z magazynem dla panów.

Tuż po maturze ciężko zachorowała. Dopiero druga operacja pozwoliła jej pokonać nowotwór. Te wszystkie tragedie, które są niewyobrażalne dla rodzica, odcisnęły piętno na mamie Martyny. - Moje dziecko cztery razy umierało mi na rękach, a ja razem z nim - wyznała Joanna Wojciechowska. Między tymi dramatami były też szczęśliwe chwile, na przykład wtedy, gdy Martyna dostała własny program "Automaniak" i gdy w 2002 r. ukończyła rajd "Dakar".

Nie złamała jej żadna choroba ani trudności, jej świat runął dopiero dwa lata później na Islandii, podczas kręcenia programu "Misja Martyna". W wypadku samochodowym zginął operator Rafał Łukaszewicz (†34). - Zmarł na miejscu. Na moich rękach, a ja złamałam kręgosłup - opowiadała dziennikarka. Po wypadku poruszała się na wózku inwalidzkim. Nie potrafiła odnaleźć sensu życia. Przypadek sprawił, że dostrzegła światełko w tunelu.

Leżąc w szpitalu, zobaczyła w telewizji relację z pierwszego zimowego zdobycia szczytu Shisha Pangmy w Himalajach. - To był moment, kiedy uświadomiłam sobie, że muszę znaleźć motywację, żeby wyzdrowieć. Że nie może mi chodzić po prostu o powrót do formy, o zwykłe chodzenie. Musi to być coś spektakularnie trudnego i mało osiągalnego, żeby zmusić organizm do wysiłku i znowu uwierzyć, że wszystko będzie dobrze - mówiła podróżniczka.

Od dzieciństwa wzorem była dla niej Wanda Rutkiewicz (†49 l.), pierwsza Polka, która zdobyła Mount Everest. Martyna poznała ją w warsztacie samochodowym swojego ojca, gdzie himalaistka naprawiała samochód. - Miała w sobie niezwykłą siłę i determinację w osiąganiu rzeczy niemożliwych, a przy tym zawsze była dobrze ubrana, pięknie pachniała. Myślę, że pokazała mi, że kobiety mogą przebijać szklane sufity, wciąż pozostając kobietami - wspominała Wojciechowska, która półtora roku po wypadku udowodniła sobie i lekarzom, że niemożliwe nie istnieje i stanęła na szczycie jednej z najwyższych gór świata.

Rok później w jej życiu pojawił się mężczyzna. Jerzego Błaszczyka (†46 l.), rekordzistę w nurkowaniu głębinowym, poznała w Egipcie. W kwietniu 2008 r. para przywitała na świecie córeczkę. Niestety, ich związek nie przetrwał. Jednak gdy Martynę kilka miesięcy po narodzinach Marysi (9 l.) znów pognało w góry, byli jeszcze razem. Podróżniczka na Antarktydzie miała być dwa tygodnie, ale przez załamanie pogody nie było jej w domu półtora miesiąca. - Po raz pierwszy w życiu doświadczyłam tęsknoty. Realnej, psychicznej, fizycznej. Po raz pierwszy zastanowiłam się, co by było, gdybym w tych górach zginęła. Poczułam pierwotny lęk - wspominała.

Choć mieszkali osobno, Martyna i Jerzy wychowywali córkę wspólnie i pozostawali w przyjacielskich relacjach. Dlatego szokiem była dla niej wiadomość o śmierci Błaszczyka. Z tą bolesną stratą musiała się zmierzyć w zeszłym roku. - Plany wyjazdowe nie miały już żadnego znaczenia. W tak ekstremalnych sytuacjach robi się tylko jedno - jest się przy dziecku. Rzuciłam wszystko - wyznała wstrząśnięta. Na zdjęciach z tego okresu widać, że mocno schudła. Starała się trzymać fason, ale prawda była taka, że dziennikarka znów walczyła o zdrowie i życie. - To bardzo rzadka egzotyczna choroba, w zasadzie niespotykana w Polsce, na świecie też występuje sporadycznie - ujawniła.

Ale i tego wroga przechytrzyła. Niedługo po pokonaniu choroby, podczas realizacji programu "Kobieta na krańcu świata", uległa wypadkowi na motorze. - Chwila nieuwagi, mój błąd, niestety. Skomplikowane złamanie obojczyka z przemieszczeniem, konieczna była operacja, tytanowy implant, kilka śrub i 21 szwów. O centymetry minęłam głową barierę energochłonną, zatrzymał mnie bark. Mogę więc powiedzieć, że miałam duuużo szczęścia i bardzo to doceniam - napisała w sieci. I dodała: "Los chciał przetrącić mi skrzydło, a teraz odrasta jeszcze silniejsze - z tytanu... A ja zamierzam latać wyżej niż kiedykolwiek! A już niedługo będę na kolejnym krańcu świata" .

Słowa dotrzymała, a nawet po raz pierwszy zabrała córkę na plan zdjęciowy swojego programu realizowanego na Florydzie. Wychowuje ją sama. Niedawno wyznała, że właśnie skończył się bardzo trudny czas w jej życiu, trwający półtora roku. - W momencie, kiedy wydawało mi się, że już się podnoszę, przychodziła kolejna fala, silniejsza. To był okres, gdy byłam chora, zmarł tata Marysi, miałam wypadek i piętrzyły się jeszcze inne, różne rzeczy, o których nie chcę opowiadać - wyliczała w wywiadzie dla "Pani". Ale z dumą podkreśliła: "Ani przez chwilę nie pomyślałam, że sobie z tym nie poradzę. Wiedziałam, że wstanę z kolan".

***

Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd:

Na żywo
Dowiedz się więcej na temat: Martyna Wojciechowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy