Maryla Rodowicz: Mam ochroniarzy, gosposię, zwierzęta
Po smutnych wydarzeniach Maryla Rodowicz (71 l.) próbuje odzyskać radość życia.
Ostatnio los mocno ją doświadczył. Po 30 latach małżeństwa Maryla Rodowicz (71) rozstała się ze swoim mężem. Kolejny cios nadszedł w maju. To właśnie wtedy zmarła mama artystki, z którą była blisko związana. Królowa polskiej piosenki zdradziła "Na Żywo", kto pomaga jej stanąć na nogi i dlaczego nie chce się już więcej zakochać.
Gdy odeszła pani mama, na kogo mogła pani liczyć w trudnych chwilach?
Maryla Rodowicz: - Przede wszystkim na dzieci. Choć nie mieszkają już ze mną, to mnie wspierają. Kasia i Jasiek funkcjonują na co dzień w Krakowie, ale mnie odwiedzają. Natomiast najmłodszy syn Jędrek jest tu na miejscu i z nim spotykam się najczęściej. Wybrał się nawet ze mną na mecz z Rumunią, choć za piłką nożną nie przepada. Niebawem przyjedzie do mnie na cielęcinę z kopytkami. Nie naciskam. Moje pociechy mają przecież swoje życie, a ja nie jestem sama. W domu mam ochroniarzy, gosposię i zwierzęta.
Odejście mamy to bolesne przeżycie. Czy ktoś może zająć to puste miejsce w sercu?
- Nikt nie jest w stanie jej zastąpić. Łapię się na tym, że jeszcze dzisiaj do niej nie dzwoniłam. Gdy dociera do mnie, że już nie będę mogła z nią porozmawiać, robi mi się smutno.
Co daje pani siłę?
- Napędem są dla mnie koncerty i tenis. Staram się codziennie grać z trenerem. Daje mi niezły wycisk. Czerpię z tego dużo energii. Po takich dramatycznych przeżyciach praca to rodzaj terapii.
Terapią mogłyby być dla pani również wnuki. Chciałaby już pani zostać babcią?
- Nie mam na to wpływu, będzie, jak będzie. W zasadzie każde z nich mogłoby się już postarać o dziecko. Ale ja na to nic nie poradzę.
Jak w tym trudnym dla Pani okresie odnalazł się pani mąż? Mogła pani na niego liczyć?
- Męża ostatnio widziałam na pogrzebie mamy. Nie chciałabym o tym opowiadać.
Czy to już zamknięty rozdział?
- To nie jest dla mnie łatwa sytuacja. Widzę, jak zmieniły się moje relacje z mężem. Teraz są bardziej oficjalne. Co do uczucia? To chyba już bym nie chciała, żeby spotkała mnie miłość. Zawsze przeszkadzała mi normalnie funkcjonować.
A jednak zakochała się pani w nowym członku rodziny.
- Nie będę zaprzeczać. Jest nim szczeniak, długowłosy owczarek niemiecki. Moje cztery koty jeszcze nie zaakceptowały nowego domownika, ale ja już ją kocham. Suczka wabi się Marilyn Monroe. Jest bardzo wylewna. Mam nadzieję, że gdy podrośnie, w razie potrzeby mnie obroni.
Zanim to nastąpi, czekają panią dwa ważne wydarzenia.
- We wrześniu ukaże się moja nowa płyta. Pracowałam nad nią przez ostatni rok. Niedawno ukazał się promujący ją singiel "Hello". Po premierze ruszam w trasę, która obejmuje 24 koncerty. Dla fanów przygotowałam niespodzianki. Tradycyjnie pokaże się w szytych specjalnie na tę okazję kostiumach. Więcej nie zdradzę.
Rozmawiała: Lena Jaret
***
Zobacz więcej materiałów: