Maryla Rodowicz: O tym romansie mało kto wiedział. Zakończył się fatalnie
Byli młodzi i bardzo zakochani. Zamieszkali razem w Pradze, cieszyli się życiem. Jednak zaborczość partnera zaczęła jej mocno doskwierać.
Elegancko ubrany, pachnący dobrymi kosmetykami. Palił wyłącznie zachodnie papierosy - tak wspominała swe wrażenia Maryla Rodowicz, kiedy pierwszy raz zobaczyła Františka Janečka. Miała 23 lata, on, czeski muzyk i menedżer zespołu The Rebels, był rok starszy. Od razu między nimi zaiskrzyło.
Czech zadurzył się w jej dużych, niebieskich oczach, zachwycił głosem, żywiołowością na scenie oraz niebanalną osobowością. Jednak nie obyło się bez problemów. Maryla dla niego zerwała ze swoim poprzednim chłopakiem, gitarzystą Grzegorzem Pietrzykiem. Muzyk nie umiał pogodzić się z odrzuceniem, a sytuację komplikował fakt, że nadal grał w jej zespole.
- Był nie tylko zazdrosny, lecz także dość złośliwy. Kiedy pojawiał się Franio, dochodziło między nimi do scysji - opowiada Maryla. - Pamiętam Wielkanoc w Zakopanem. Przyjechała też moja mama, żeby spędzić ze mną choć jeden dzień. Z Czech dojechał Franio. Znowu spiął się z moim eks i namówił technicznego, żeby spuścił Grzegorzowi mały łomot.
Piosenkarka większość czasu spędzała w Czechosłowacji. Nauczyła się języka, a Franio został jej menedżerem i organizował trasy koncertowe. Zapałała sympatią do naszych południowych sąsiadów, a oni tłumnie przychodzili na jej występy i doskonale się na nich bawili. Wspólna praca jeszcze bardziej zbliżyła parę, nie rozstawali się ani na chwilę, cieszyli swoim szczęściem. Będąc w rozjazdach, spali w hotelach, ale kiedy wracali do Pragi, nie mieli własnego kąta.
Przez pewien czas koczowali w domu kultury, gdzie ojciec Janečka był nocnym stróżem. Taka tymczasowość denerwowała Marylę. Wreszcie ukochany kupił działkę i wspólnie rozpoczęli budowę wymarzonego domu. Artystka osobiście mieszała beton. W pracach brali również udział członkowie zespołu.
Czytaj dalej na następnej stronie...
Tymczasem kariera Maryli nabrała tempa. Kiedy w 1969 roku na festiwalu w Sopocie śpiewała "Mówiły mu", spodobała się angielskiemu producentowi płytowemu Robertowi Kingstonowi, który zasiadał w jury. Zaproponował jej nagranie tej piosenki i utworu "Zakopane" w Londynie. Pojechała na dwa dni, po wyjściu ze studia udzieliła wywiadów i wróciła do Pragi. Kingston wykupił w Radiu Luxemburg 6-tygodniową emisję jej piosenek. Odniosły sukces. Anglik postanowił kuć żelazo póki gorące i zorganizować koncert Maryli razem z zespołem The Beach Boys. Miasto obwiesił jej wielkimi zdjęciami. Jednak narzeczony postawił sprawę na ostrzu noża: "Albo on, albo Anglia".
- Franio czuł, że jak pojadę, to już mogę nie wrócić. Zaczął mi robić straszne awantury, kazał dzwonić do Londynu i kłamać, że moja mama jest chora i nie mogę przyjechać - opowiadała Maryla.
Kingston dostał szału. Zażądał od Pagartu ogromnego odszkodowania. - Od razu zostałam wezwana z Pragi na dywanik i dostałam za karę roczny szlaban na wyjazdy - wspominała Maryla. Zaborczość ukochanego położyła się cieniem na ich związku. Nie mogła spojrzeć na innego mężczyznę, był piekielnie zazdrosny. Coraz częściej dochodziło do konfliktów. Wtedy uciekała do Warszawy. Zaczęła więcej pracować w kraju, nagrywała płyty. W końcu postanowiła odejść od Czecha. Bardzo przeżył rozstanie.
- Na tle moich menedżerów František pozostaje nie do pobicia. Reszta to organizatorzy. Umiał poprowadzić artystę, rozumiał znaczenie reklamy i dbał o nią jak nikt - oceniła po latach. Dziś wspomina go z sentymentem i lubi wracać do Pragi, gdzie zna każdy kąt.