Marzena Kipiel-Sztuka: Życie zaczyna się po pięćdziesiątce
Los jej nie oszczędzał. Marzena Kipiel-Sztuka (54 l.) pochowała w życiu czterech mężów. Choć od wielu lat jest sama, życiowy optymizm jej nie opuszcza...
Na Żywo: W tym roku skończy pani 55 lat. Przeraża panią upływ czasu?
Marzena Kipiel-Sztuka: - Ale ja będę ryczącą pięćdziesiątką piątką! Już mogłabym mieć wnuki, ale jeszcze „szajba” w głowie jest, choć kręgosłup już nie ten. Na szczęście wystarczy dobry masażysta, jacuzzi i można szaleć na dyskotece. Życie zaczyna się po 50.! Te piątki chodzą za mną...
To jakiś przesąd?
- Urodziłam się w 1965 r., mój pies skończył w styczniu pięć lat. Podczas kręcenia "Kiepskich" mieszkam w pokoju nr 5 i na basenie mam tak oznaczoną szafkę. Jestem gotowa na miłość, więc liczę, że w tym roku z urodzinami na podwójną piątkę, może co się szykuje. Ale nie chodzę do wróżki. I nie wierzę także w wirtualne miłości, zawsze potrzebny mi jest żywy człowiek.
Nikogo takiego ostatnio pani nie poznała?
- Mam tylko fajnego przyjaciela. Mogę z nim posłuchać muzyki czy wyjść i napić się piwa. A od czasu do czasu przysyła SMS-a i pyta, co u mnie słuchać. To bardzo miłe.
A gdyby pojawił się ktoś na stałe, zamieszkacie razem?
- Jeżeli będzie zderzenie tzw. hadronów, to może pozwolę mu zostawić szczoteczkę do zębów. Oczekuję przyjaciela, z którym mogę pójść do kina czy na spacer z psem. Po hydraulika mogę zadzwonić, a jak się kupuje lodówkę, sami dostarczają. A złotym budzikiem czy samochodem nikt mi nie zaimponuje, nie te klimaty.
Podobno zmieniła pani dietę?
- Korzystam z cateringu, nie chce mi się gotować dla jednej osoby. Chodzę też do pierogarni. Nawet moje zdjęcie tam wisi. I jem nie tylko pierogi. Podają także ananasy pod pierzynką i krem sułtański, które uwielbiam.Od tego można przytyć... I przytyłam, nie wiem tylko ile, bo nawet wagi w domu nie mam. Ale za to chodzę na basen. Z tym, że jeśli nie schudnę – to trudno. Kupiłam przedłużki do biustonosza, żeby mnie nie cisnęło pod piersiami i tyle.
Nadal jeździ pani w trasy po Polsce ze swoim psem?
- Mam w umowie, że przyjeżdżam z dzieckiem i zawsze proszę organizatorów o hotel, gdzie przyjmują z psami. Jeżdżę z dwiema walizkami, ta mniejsza jest Gienka. Ma w niej jedzenie, posłanie, kocyk, zabawki czy ubranko przeciwdeszczowe...
To prawda, że w hotelach dostaje pani pokój z balkonem i zawsze dwie poduszki?
- W tych zaprzyjaźnionych, gdzie mnie znają. Na balkonie musi stać wtedy słoik z wodą, żebym mogła wyjść w piżamie i zapalić papierosa. A dwie poduszki są dlatego, że Gienek ma mniejszą, a ja większą. Poza tym lubię się kotłować w pościeli i na wszelki wypadek i tak jeżdżę ze swoimi poduchami.
***
Lena Jaret