Marzena Rogalska: Zakończyłam swój związek po czternastu latach
Marzena Rogalska (47 l.) po czternastu latach zakończyła swój związek. Dziś jest singielką i bardzo ceni sobie ten stan. W końcu może pracować i podróżować bez ograniczeń.
Twoje miejsce na ziemi to?
- Nowy Jork, który tak przepięknie pokazuje w swoich filmach Woody Allen. To miasto, w którym moja dusza jest u siebie. Tu ładuję akumulatory, szukam inspiracji, chłonę sztukę. Nowy Jork nigdy nie śpi, uwodzi swoim nocnym życiem i czasem warto się temu poddać, żeby poczuć tak totalnie puls tego miasta. Można tam wejść do kawiarni i wyjść z paczką dobrych znajomych, bo zaraz ktoś się przysiądzie.
Zdarzało ci się?
- Pewnie. Ktoś właśnie pracuje na laptopie przy stoliku nieopodal, wybiera zdjęcia. Nagle przysiada się i pyta, która fotografia najbardziej mi się podoba. Zaczynamy rozmowę. Całkiem naturalnie możesz minąć twoją ulubioną gwiazdę filmową, np. Jessicę Parker. Nie zapomnę nowojorskiej wyprawy z Anią Maruszeczko, kiedy to mieszkałyśmy u przyjaciół w kamienicy, w której żył i tworzył pisarz Antoine de Saint-Exupéry. To było przeżycie!
Podróże to twój sposób na odpoczynek?
- Najlepszy! Ale wciąż wożę pracę ze sobą, bo nigdy nie udaje mi się wszystkiego zakończyć przed urlopem. Będąc w Waszyngtonie, pisałam drugą książkę, "Gra w kolory", która ukaże się w połowie lutego. Felietony do gazet wysyłałam z Indii, Japonii czy Chin, w ogóle często piszę w samolocie.
To się nazywa pracoholizm?
- Nie wiem. Może za dużo sobie biorę na głowę. Ale też poczyniłam postępy. Bo jak wyjeżdżam np. do USA, to zmieniam kartę w telefonie i mój "tajemny" numer znają trzy najbliższe osoby.
Popularność cię zmieniła?
- Nie demonizowałabym mojej popularności. Jestem dziennikarką. I tyle.
Ale podobno to ciebie widzowie "Pytania na śniadanie" lubią najbardziej.
- O, jak miło! Uwielbiam ten program i to, że jest "na żywo" sprawia, że czuję się jak ryba w wodzie. Można robić show, pośmiać się, pożartować i przede wszystkim porozmawiać z ludźmi, a oni mnie nieustannie ciekawią, inspirują. Czasem słyszę: pani Marzeno, pani jest taka sama w telewizji, jak i w życiu. I to jest dla mnie dowód, że nie zwariowałam, że woda sodowa nie uderzyła mi do głowy.
To jaka jeszcze jesteś?
- Wiesz, że nie czuję się komfortowo, gdy ktoś każe mi o sobie opowiadać. Wolę słuchać.
Ale teraz udzielasz wywiadu, wyjścia nie ma!
- Na pewno jestem pogodną osobą i zawsze wybieram słoneczną stronę ulicy. Zdecydowanie bliżej mi do ludzi z poczuciem humoru. Jestem ekstrawertykiem z domieszką introwertyka. Bo jeśli u mnie dzieje się źle, to - zanim się zwierzę - najpierw muszę sobie sama wszystko przeanalizować. Rodzina, przyjaciele to dla mnie ważne przestrzenie, o które staram się dbać.
A co z miłością w twoim życiu?
- Obecnie jestem szczęśliwą singielką, która nie narzeka na brak zainteresowania! I uważam, że po 14-letnim związku, który zakończyłam parę lat temu, należy mi się czas dla samej siebie.
Dlaczego się rozstaliście?
- Nasze drogi się rozeszły i to jest wszystko, co mam na ten temat do powiedzenia publicznie. Teraz mam czas na rozmowy z Marzeną Rogalską, żeby dowiadywać się, czego jej potrzeba do szczęśliwego życia. Każdy stan ma swoje plusy i minusy. To nie jest tak, że druga osoba zagwarantuje mi szczęście w 100 procentach. Na to trzeba przede wszystkim pracować samemu, więc nie szukam desperacko miłości. Na razie mam świetnie ułożone życie: pracę, mieszkanie, przyjaciół, rodzinę. Wolę pytanie o to, jak się czuję, niż czy i kiedy będę miała nowego partnera.
Ale w życiu ten układ dwójkowy jest chyba przyjemny?
- Każdy ma swoją drogę. I każdy układ ma swoje wady i zalety. Chodzi o to, żeby cieszyć się tym, co mamy i budować dobre relacje z najbliższym otoczeniem, niezależnie od tego, czy żyjesz w parze, czy w pojedynkę. Prawdziwy dramat jest wtedy, gdy nie potrafisz zbudować relacji w żadnej sferze: ani rodzinnej, ani w gronie przyjaciół, ani z partnerem. Ja nie wiem, co będzie dalej i niczego nie planuję. Życie lubi zaskakiwać. Czy ja kiedyś przypuszczałam, że zagram w teatrze?
Ale przecież chciałaś zostać aktorką...
- Dawno temu. Nie dostałam się. Moje losy potoczyły się tak, że zakochałam się w dziennikarstwie, a tamte marzenia dawno zostały zapomniane. I kiedy już jestem na spokojnych wodach, nagle dzwoni do mnie Daria Widawska i pyta, czy nie zagrałabym roli w obyczajowej sztuce "Czy ty to ty?" w warszawskim teatrze Capitol. I teraz występuję w spektaklu z zawodowcami i to dla mnie frajda!
Wracając do miłości...
- Miłość to nie tylko partner. Chodzi o umiejętność dostrzegania jej w codziennym życiu. Mam przyjaciół, rodzinę i wspaniałą siostrę, która pracuje w Beskidzkim Centrum Onkologii. Zaczynamy pracę o tej samej porze i codziennie dzwonimy do siebie z samochodu i rozmawiamy całą drogę. Ala ma dystans do wielu rzeczy i zawsze stawia do pionu, kiedy jestem w rozterce. Pracuje na oddziale opieki paliatywnej i mam wrażenie, że potrafi odróżnić rzeczy ważne od mniej istotnych. Mam też superdzielną mamę, która - kiedy potrzebuję - zawsze do mnie przyjeżdża. Wystarczy jeden telefon. Tęsknię za to za tatą, którego nie ma już z nami od roku.
Uporałaś się z tą stratą?
- Nie do końca, ale dziś mogę o nim z tobą mówić, nie płacząc. Ojciec był dla mnie bardzo ważną postacią w życiu. Wierzył w swoje córki, dał im wielką siłę do działania i popychał do realizacji marzeń. W dużej mierze jemu zawdzięczam to, gdzie jestem i jaka jestem - niezależna, samodzielna kobieta, która nie boi się wziąć odpowiedzialności za swoje życie. Bardzo mi go brakuje. Mama mówi, że jestem do niego podobna - ciekawa świata i z humorem podchodząca do życia. I jestem z tego powodu cholernie dumna.
Gdzie będziesz za 10 lat?
- Fajnie byłoby mieć domek w słonecznym klimacie, nad wodą i pisać książki. A może będę w podróży? A może wciąż będę dziennikarką? Dobrze, powiem to. Chciałabym być polską Ellen DeGeneres. Robić podobny program, robić go do późnej starości, dbać o siebie i żyć całym sercem.
Rozmawiała: Aleksandra Jarosz
***
Zobacz więcej materiałów: