Michał Czernecki: Smakuje mi życie
Dziś jest jednym z najbardziej rozchwytywanych aktorów. Ale jeszcze nie tak dawno martwił się, za co opłaci rachunki. Siły dodawała mu zawsze żona Magdalena oraz synowie: Piotr (13 l.) i Franciszek (15 l.). O tym, co w niej lubi najbardziej, o zmianach w życiu i trudnych momentach, wodzie sodowej, ale także o zupie pomidorowej i kotce Misi – dziennikarze tygodnika "Świat i Ludzie" rozmawiają z Michałem Czerneckim (41 l.) podczas ramówki TVN. Jeszcze przed czasem zmiany globalnej, wirusa, który zatrzymał większość z nas w domu.
Dużo się u pana zmieniło.
Tak, zawodowo nastał dobry czas, prywatnie też nie narzekam. W wakacje zmieniliśmy adres, bo przedtem mieszkaliśmy na Zagłębiu, w Będzinie. A teraz wszyscy razem - już w Warszawie. Chłopcy poszli we wrześniu do nowej szkoły, żona otworzyła własny gabinet psychologiczny. Dają sobie świetnie radę, choć było to dla nas duże wyzwanie. Ale żeby tylko takie wyzwania były w życiu, byłoby dobrze.
Przez lata żyliście osobno, pan dojeżdżał ze stolicy - gdzie pan pracuje - do domu na weekendy.
Tak, dlatego dopiero teraz można było zacząć pracę nad sobą, nad związkiem. To jest i łatwe, i trudne. Bo zawodowy sukces stanowi przeciwwagę dla obecności w domu. I chociaż kiedyś trudniej było w pracy, to mimo odległości - łatwiej w rodzinie. Choć najpewniej była to łatwość pozorna, iluzoryczna.
Czyli jest na odwrót?
Chyba tak, ale to przejściowe. My po prostu przez ostatnie 15 lat bardzo rzadko żyliśmy ze sobą - tak na co dzień. Teraz zacząłem być po prostu ojcem i mężem na pełen etat. To ma wpływ na pracę, ale zbawienny. Gdy tonie się w niej po uszy - i tak trzeba po prostu wyjść, odebrać dzieci ze szkoły, wcześniej je tam zawieźć, ugotować obiad...
Gotuje pan obiady?
Dzisiaj przed przyjściem tutaj zdążyłem ugotować pomidorową.
Kto jest lepszym kucharzem, pan czy żona?
Oboje mamy swoje popisowe dania. Ja gotowanie bardziej lubię i w związku z tym częściej to robię. Umiem przyrządzić bardzo dobrą pizzę, faszerowane papryki i wspomnianą pomidorową.
Jesteście małżeństwem od kilkunastu lat, a co lubi pan najbardziej w żonie?
Poczucie humoru. Na sto procent. Ta cecha nigdy się nie starzeje, to mamy dane na całe życie. Niezależnie jak będziemy wyglądali, to nas będzie łączyło. Zawsze.
Dobra passa zawodowa sprawia, że nie musi pan się już martwić o rachunki...
Finansowo jest dużo lepiej i nie mam tego rodzaju zmartwień. Pamiętam jednak, by nie dać się unieść tej fali, bo ona bywa chwilowa i bardzo złudna. Fajnym pomysłem jest, by się nie przyzwyczajać ani do tego, że się pracę ma, ani do tego - że się jej nie ma.
Czyli: raz na wozie, raz pod wozem...
Życie jest nieprzewidywalne i to jest w nim fajne. A my musimy na te dynamiczne zmiany odpowiednio reagować i umieć się przystosować.
Czytaj dalej na następnej stronie
I nie ma szans, by odbiła panu woda sodowa? Przed wieloma laty wpadł pan w sidła życia towarzyskiego stolicy.
Jestem na to za stary (śmiech). Kiedy miało mi odbić, to odbiło, byłem bardzo młody i nie uniosłem odpowiedzialności. Dziś jestem gotowy, by odpowiedzialnie unieść sukces. Dla mnie większe role oznaczają większy splendor, ale i większą odpowiedzialność. Teraz miałabym pewnie nawet więcej okazji i środków, żeby prowadzić imprezowe i pełne fajerwerków życie. Ale mnie to już zupełnie nie smakuje, wolę iść spać.
A co panu smakuje?
Życie mi smakuje. Takie bez nałogów, bez obciążeń. Czasem miewałem takie myśli, że za mało się moim w życiu dzieje, powinno dziać się więcej, intensywniej! A teraz - mimo wielu wydarzeń - mam spokój. Taki spokój, że czasem się niepokoję (śmiech).
Aktorstwo było dla młodego Michała sposobem na nieśmiałość?
Raczej w ogóle jestem człowiekiem lękliwym i nieśmiałym. To paradoks, że wybrałem taki zawód, ale może właśnie w tym paradoksie jest jakaś metoda.
Z perspektywy lat... pomogło?
Na pewno czuję się w niektórych sytuacjach mocniejszy, bardziej stabilny. Ale to nie przekłada się tak prosto na pewność życiową. A gdy człowiekowi towarzyszy lęk, często uzależnia się od wielu rzeczy. Nałogi kompensują lęki pozornie, acz skutecznie na tyle, że wygląda to na dobre rozwiązanie problemu. Ale teraz jest taki fajny czas, że każdy demonek jest na krótkim sznureczku. Jest równowaga.
Przed laty zmagał się pan z depresją.
Myślę, że depresja jest chorobą, z którą zmaga się latami. Bywają lepsze i gorsze momenty, więc sądzę, że teraz doświadczam tych lepszych. Chcę sobie pomóc, a dawniej nie chciałem. Od wielu lat jestem w terapii, teraz nawet bardziej niż kiedykolwiek. Nie znam nic lepszego, co mogłoby wyciągnąć człowieka z kryzysu. Nic trafniejszego człowiek nie wymyślił. Znajduję się więc na dobrej drodze, ale to proces, który trwa i kiedyś się skończy. Obecnie jest coraz lepiej. Okresy, które są ciemniejsze, nie są aż tak ciemne, jak były dawniej. A te jasne są coraz dłuższe i bardziej świetliste.
Wymarzony dzień?
Wstać rano... Ale nie z budzikiem! Tylko tak w swoim tempie. Pogłaskać kota, naszego dachowca Misię, poczytać książkę z żoną albo obejrzeć coś. To taki mój początek wymarzonego dnia...
***
Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd: