Mieczysław Święcicki: Kobiety szalały na jego punkcie. Zmarł na ulicy...
Mija właśnie 65 lat od dnia, gdy na scenie Piwnicy pod Baranami - w programie "Jezioro trzech wieszczek" - zadebiutował 20-letni wówczas student krakowskiej Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej Mieczysław Święcicki. Piosenkarz i aktor był związany z legendarnym kabaretem do końca życia...
Kiedy wiosną 1956 roku Mieczysław Święcicki zadebiutował w Piwnicy pod Baranami i w programie inaugurującym działalność krakowskiej sceny rewelacyjnie wykonał słynną "Balladę o ogonie" (sprawdź!) z muzyką Zygmunta Koniecznego, nikt nie miał wątpliwości, że oto w Krakowie narodziła się nowa gwiazda piosenki poetyckiej.
Niewiele osób pamięta, że to właśnie on - a nie Piotr Skrzynecki - jako pierwszy w Krakowie nosił słomkowy kapelusz... Skrzynecki, który wtedy wolał przyklapnięty szapoklak, czyli dający się złożyć na płasko cylinder, dopiero gdy Święcicki pozbył się swojego nakrycia głowy, zdecydował się sięgnąć po atrybut, z którym później był kojarzony aż do końca życia.
Mało kto wie też, że to dla Święcickiego Zygmunt Konieczny skomponował "Groszki i róże" (posłuchaj!) i "Grande Valse Brillante" (posłuchaj!), a piosenkarz oddał je Ewie Demarczyk, bo uznał, że ona zaśpiewa te utwory lepiej od niego.
Mieczysław Święcicki cieszył się w Krakowie sławą niezwykle zdolnego i urodziwego młodzieńca.
"Z odsłoniętym czołem, falującą czupryną, namiętnym zmrużeniem oczu, zmysłowo wydętymi wargami był niezaprzeczalnie pierwszym amantem w męskim ansamblu Baranów. Dobierał też sobie stosowny do emploi repertuar, a kresowa miękkość wymowy nadawała jego interpretacjom dodatkowy czar" - pisał o nim w "Gwiazdozbiorze estrady polskiej" Witold Filler.
Mieczysław Święcicki od początku kariery nazywany był Księciem Nastroju. Do historii przeszło jego wykonanie "Jęczmiennych łanów" (posłuchaj!) Burnsa z muzyką Koniecznego - do dziś uznawane za majstersztyk piosenki... erotycznej.
Choć pod koniec lat 50. XX wieku Mieczysława Święcickiego doskonale znał cały Kraków, na ogólnopolską sławę ulubieniec bywalców Piwnicy pod Baranami musiał czekać aż do 1963 roku. Właśnie wtedy dostał wyróżnienie na festiwalu w Opolu za piosenkę "Nie wołaj mnie" (posłuchaj!), co otworzyło mu drzwi do naprawdę wielkiej kariery. Nie chciał jednak zostać gwiazdą.
Nie chciał też ograniczać się jedynie do występów w Piwnicy. Grał m.in. na scenie Starego Teatru i Teatru Rapsodycznego w Krakowie oraz Teatru Śląskiego w Katowicach, gdzie w przedstawieniu "Romans niedokończony" jako jedyny chyba w PRL-u artysta mógł bezkarnie śpiewać zakazane przez cenzurę romanse Aleksandra Wertyńskiego!
"Kobiety szalały na jego widok. Miał to coś, wabik, który przyciąga wielbicielki. Wystarczyło, że pojawił się na scenie, a tłum szalał i wiwatował. Za każdym razem, do ostatnich jego dni" - wspominał w rozmowie z "Wyborczą.pl" Bogdan Micek, dyrektor Piwnicy pod Baranami, do której po długiej przerwie Święcicki wrócił w 2001 roku.
Pod koniec życia Mieczysław Święcicki miał poważne problemy ze zdrowiem, ale nigdy nie odwołał żadnego koncertu. Chore serce ostro dawało mu się we znaki, ale nie zrezygnował z występów nawet po operacji. Do końca swych dni pozostał wierny Piwnicy pod Baranami, na scenie której zaczęła się jego artystyczna droga.
Pewnego wieczora, a było to 5 lutego 2018 roku, wracał z Piwnicy do domu. Na Plantach, niemal dokładnie w tym samym miejscu, w którym ponad 60 lat wcześniej po raz pierwszy spotkał Piotra Skrzyneckiego, potknął się i przewrócił. Jego serce nie wytrzymało.
Gdyby żył, za kilka dni - 27 marca - świętowałby 85. urodziny.