Mógł być wielką gwiazdą, ale wolał mieć spokój. To dlatego nie chciał zagrać Klossa
7 grudnia – minie 30 lat od śmierci Andrzeja Maya. Aktor, któremu ogromną popularność przyniosła główna rola w serialu „Rodzina Połanieckich”, ostatnie lata swego życia walczył o odzyskanie sprawności po dwóch wylewach. Po trzecim udarze, niestety, nie odzyskał przytomności.
W latach 60. i 70. ubiegłego stulecia Andrzej May należał do grona najbardziej lubianych polskich aktorów. Zanim w 1978 roku zagrał rolę życia – Stanisława Połanieckiego w „Rodzinie Połanieckich” - wcielił się m.in. w Owruckiego w nominowanych do Oscara „Nocach i dniach”. May wystąpił także w kilkunastu spektaklach Teatru Telewizji i w 1. odcinku „Stawki większej niż życie”.
Niewiele osób wie, że to jego reżyserzy „Stawki...” - Janusz Morgenstern i Andrzej Konic – wybrali do roli Klossa. Odmówił, bo rola wydawała mu się mało interesująca, a poza tym był akurat zajęty w teatrze.
Andrzej May wcale nie chciał być aktorem. Marzył o studiach dziennikarskich, pomyślnie zdał wszystkie egzaminy na ten kierunek, ale zabrakło dla niego miejsca na uczelni. Dopiero gdy odmówiono mu indeksu, zdecydował się uczyć aktorstwa, ale musiał jakoś „przeczekać” rok. Zatrudnił się jako tokarz w Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego. Do łódzkiej filmówki dostał się za pierwszym podejściem.
Po dyplomie, który obronił w 1978 roku, May związał się najpierw z Teatrem Klasycznym w Warszawie, potem ze scenami w Koszalinie i Szczecinie, aż w końcu wrócił do Łodzi, gdzie występował aż do 1981 roku.
Gdy został dyrektorem Teatru Dramatycznego w Elblągu, miał już za sobą udział w serialu „Rodzina Połanieckich” oraz jego kinowej wersji zatytułowanej „Marynia”. Popularność, jaka spadła na niego po premierze ekranizacji powieści Henryka Sienkiewicza, wcale go nie cieszyła. Kariera nie była dla niego ważna.
Andrzej May słynął z tego, że bardzo uważnie analizował wszystkie propozycje i przyjmował tylko te, które wydawały się mu naprawdę ciekawe.
„Całe życie robił tylko to, co chciał i w czym widział sens” - opowiadał „Gazecie Poznańskiej” bratanek aktora, Wojciech May.
„Mógł zrobić wielką karierę, ale wolał spokój” - powiedział o stryju.
Kilka lat po studiach Andrzej May dostał ofertę angażu w Teatrze Narodowym, którym kierował Adam Hanuszkiewicz. Uznał, że nie chce rywalizować z Gustawem Holoubkiem, który akurat grał u Hanuszkiewicza rolę Segismunda w przedstawieniu „Życie jest snem”. On w tę samą postać wcielał się wtedy na scenie Teatru Nowego w Łodzi i, co zauważyli wszyscy krytycy, był od Holoubka o niebo lepszy. Dostrzegli to także jurorzy 10. Kaliskich Spotkań Teatralnych, ogłaszając go najlepszym w Polsce aktorem teatralnym 1970 roku.
Pół dekady wcześniej Andrzej odrzucił też inną propozycję – nie zgodził się zagrać głównej roli w cyklu „Stawka większa niż życie”, który Janusz Morgenstern i Andrzej Konic mieli zrealizować dla Teatru Telewizji.
May był akurat bardzo zajęty. Był przekonany, że wiązanie się z jednym przedsięwzięciem na dłużej mogłoby zaszkodzić mu w karierze, bo musiałby zrezygnować z innych ról. Poza tym co wieczór występował na scenie łódzkiego Teatru Nowego i nie wyobrażał sobie życia bez spotkań z publicznością, która wręcz go kochała.
Nie wiadomo, jak potoczyłaby się jego kariera, gdyby jednak zdecydował się zagrać Hansa Klossa. Nigdy nie żałował, że odmówił twórcom serialu, których – co zawsze podkreślał - bardzo cenił i lubił.
Kiedy w 1967 roku zapadła decyzja, że „Stawka większa niż życie” zostanie zrealizowana w formie serialu telewizyjnego, reżyserzy znów zaprosił Andrzeja do współpracy. Tym razem chodziło jednak o niewielką rolę w 1. odcinku, więc przyjął ją bez wahania.
Dokładnie 10 lat po premierze „Rodziny Połanieckich” Andrzej May doznał pierwszego wylewu. Był wtedy dyrektorem szczecińskiego Teatru Polskiego i grał główną rolę – Myszkina – w wyreżyserowanym przez siebie „Idiocie” Dostojewskiego.
„Lekarze powiedzieli mu wtedy, że czas się wycofać. Burczał poirytowany, że nie będzie siedział w domu, że woli, żeby go szlag trafił na scenie” – wspominał bratanek aktora.
Niestety, Andrzej May nie chciał słuchać lekarzy. Dopiero po drugim wylewie, po którym był częściowo sparaliżowany, musiał zrezygnować z pracy. Nie mógł się pogodzić z odejściem z teatru, z końcem aktorstwa, reżyserii. Walczył o odzyskanie sprawności.
„Walczył z chorobą, ze sobą, kto wie, z czym jeszcze. Mogąc prowadzić samochód tylko jedną sprawną ręką, potrafił wybrać się w podróż ze Szczecina do Łodzi” – opowiadał Wojciech May w wywiadzie dla „Gazety Poznańskiej”.
Po trzecim udarze aktor nie odzyskał przytomności. Był w śpiączce przez ponad dwa tygodnie.
Odszedł 7 grudnia 1993 roku – cztery miesiące przed swymi 60. urodzinami. Spoczął na cmentarzu Centralnym w Szczecinie.
Źródła:
1. Artykuł „Między życiem a snem. Andrzeja Maya wspomina bratanek”, „Gazeta Poznańska” nr 163/2005.
2. Artykuł „Na świeczniku – pod pręgierzem”, „Dziennik Popularny” nr 48/1979.
3. Artykuł „Dosadny wrażliwiec”, „Kurier Szczeciński”, 28 listopada 2008.
4. Profil A. Maya w internetowej „Encyklopedii teatru polskiego” (encyklopediateatru.pl/osoby/3763/andrzej-may).
5. Artykuł „Mógł być Hansem, został Stachem”, „Tele Tydzień” nr 23/2023.
Zobacz też:
Córka Olbrychskiego złamała rodzinną tradycję. Tak to się skończyło
Wielkie zmiany w życiu 63-letniej Kozidrak. Znajoma gwiazdy mówi o rewolucji