"Moich nóg zazdroszczą mi wszystkie koleżanki". Jeżowska szczerze o operacjach plastycznych i leczeniu hormonami
Już 31 grudnia w Polsacie zapanuje Sylwestrowa Moc Przebojów. Zobaczymy największe gwiazdy, usłyszymy najgorętsze hity. Na scenie w Parku Śląskim swoje największe przeboje zaśpiewa też Majka Jeżowska, z którą rozmawiamy o jej niepowtarzalnym stylu, wspaniałych nogach i... operacjach plastycznych. Przeczytajcie skąd wzięła się jej legendarna tiulowa spódnica i dlaczego nie nosi garniturów.
- Będziesz gwiazdą Sylwestra Polsatu już wkrótce. Jak przebiegają przygotowania?
Majka Jeżowska: - Jestem w takim miejscu, gdzie już się przestałam denerwować, bo mam opanowane kostiumy dla zespołu i dla siebie. Jeszcze nie wiszą u mnie w szafie, ale są już wymyślone i się szyją.
- Kto projektuje twoje stroje?
M.J.: - Wszystko zaczyna się w mojej głowie. W dzieciństwie chciałam być projektantką mody. W zeszycie rysowałam modelki i kostiumy. Chodząc na przymiarki obserwowałam panie krawcowe jak kroją i szyją i zadawałam pytania: "Dlaczego zaszewka w tym miejscu, a dlaczego coś szyje się tak a nie inaczej?". Sama nie potrafiłam szyć na maszynie, za to szydełkowałam i robiłam swetry na drutach. Byłam ciekawa jak powstają wykroje do sukienek itp. Mam wyobraźnię - kiedy widzę jakiś ciuch w sklepie na wieszaku, pozornie nie dla mnie, umiem dostrzec jego potencjał i wiem, co z niego wykrzesać dla siebie. Długą sukienkę po prostu skrócę, doszyję inne rękawy albo wytnę dekolt, jeśli zainspiruje mnie jej świetny materiał. W ten sposób przerobiłam już setki ciuchów.
- Teraz rozmawiając z tobą, siedzę w studiu ubiorów, gdzie będę przymierzać dwie sylwestrowe rzeczy. Korzystam oczywiście z rad stylistki, Agnieszki Kiliszczak, która tu pracuje, współpracuję również z Sebastianem Szaratą, który wyczarowuje niesamowite kreacje dla gwiazd. Kupuję materiały, przedstawiam swój pomysł, a on dodaje do tego szczyptę szaleństwa. To jest zawsze efekt współpracy.
- Twój styl jest bardzo rozpoznawalny. Jak byś go określiła?
M.J.: - Po pierwsze jestem bardzo praktyczną osobą. Nie lubię się męczyć w kostiumie, nie lubię niczego udawać. Nie przebieram się za kogoś, kim nie jestem. Nie ubiorę się na przykład w długą kieckę z cekinów, bo czułabym się od razu jakąś divą lub matroną estrady. To nie dla mnie. Nie ścisnę się także gorsetem, nie mogę wtedy oddychać. Ludzie, którzy mnie znają prywatnie, wiedzą, że jestem taka sama w życiu jak na scenie. Kocham luz, swobodę, poczucie wolności i takie są moje ubrania.
- Odnalazłam swój styl dosyć wcześnie, w latach osiemdziesiątych. W trakcie mojej pierwszej wizyty w Stanach Zjednoczonych zachwyciłam się second handami, do których mnie zaprowadziła Hanna Bakuła. Sama się tam ubierała. Pamiętam jak dziś, kiedy pierwszy raz poszłam z nią do second handu miała na sobie wełniany beret wyszywany perłami, wełniany kardigan i do tego tiulową halkę. Powiedziała, że wszyscy tak się ubierają w Greenwich Village, dzielnicy nowojorskich artystów.
- Okazało się, że ten styl ci odpowiada?
M.J.: - Do USA przyjechałam z jedną walizką, w której miałam dwa sweterki i kostium do występów w klubach.. Kiedy debiutowałam, w Polsce nie można było zdobyć żadnych oryginalnych ciuchów ani materiałów. Nie można było sobie wymarzyć jakichś odjechanych butów, bo ich po prostu nie było.
- Styliści mieli ze mną problem, bo nie mogli mnie ubrać tak, żebym dobrze wyglądała. Przynosili jakieś marynarki, w których czułam się fatalnie, kiedyś przyciemnili mi włosy, innym razem zrobili loki. Masakra. Na wszystkich zdjęciach z tamtego okresu nie ma mnie, tylko jakaś wymyślona osoba. Dopiero jak przyjechałam do Stanów Zjednoczonych mogłam sama decydować o sobie i zaszaleć. Poszłam do second handu i kupiłam swoją pierwszą tiulową spódnicę w kolorze cytrynowym. Kosztowała 20 dolarów.
- Od tej spódnicy się zaczęło?
M.J.: - Rok później wystąpiłam w niej na festiwalu w Opolu. Do tego miałam bolerko z białego żakardu, kupionego w second handzie i plastikową, różową biżuterię . Nosiłam asymetryczną fryzurę, wymyśloną Chicago. Wyglądałam tak, że okrzyknięto mnie polską Cindy Lauper. Potem miałam czerwone włosy, na długo przed Michałem Wiśniewskim. W takiej fryzurze zdobyłam Grand Prix w Opolu w1988 roku.
- Przez lata twój styl prawie się nie zmienił. Fani go kochają.
MJ: - A jednak zmieniał się trochę mój image, zmieniało się moje ciało. Długo nie byłam zdiagnozowana, a okazało się, że mam chorobę Hashimoto, dlatego w latach 90 byłam opuchniętą kluchą. Kiedy patrzę na moje występy z lat 90- tych widzę całkiem inną osobę. Byłam wtedy przekonana, że jestem gruba, więc ubierałam się w stosy tiulu. Wszyscy pewnie myśleli, że mam wielką pupę i uda, które pod tym tiulem ukrywam. A wszystko jest w naszej głowie i świadczy o tym, jak źle na siebie patrzymy i źle się oceniamy.
- Po diagnozie i wdrożeniu leczenia hormonalnego okazało się, że jestem zgrabna ( śmiech) mam szczupłe biodra i szczupłe nogi. Zaczęłam się inaczej ubierać i eksponować swoje atuty. Był taki moment, że występowałam w jedwabnych, obcisłych sukienkach z trenem. Czułam się kobieco, odzyskałam pewność siebie. Dziś moich nóg zazdroszczą mi wszystkie koleżanki i nie zamierzam ich ukrywać.
- Niezależnie od mody zawsze byłaś wierna kolorowi.
M.J.: - O tak! Uwielbiam być kolorowa. Kolory dodają energii, młodości, urody i kobiecości. Nigdy nie zakrywałam nóg, nie występowałam w spodniach, jeśli już to w legginsach. Lubię sukienki o każdej porze roku. Na scenę nie wkładam garniturów, które są od dekady obecne na festiwalowej estradzie. Wiele dziewczyn wychodzi w garniturach a ja wtedy sobie myślę: "Gdzie tu jest twój styl, kobieto?". Różnica jest tylko taka, że jedna ma biały garnitur, druga czerwony a kolejna prezentuje garnitur cekinowy.
- Nie korci cię żeby pokazać się w cekinach?
M.J.: - Ależ cekiny będą oczywiście !!! Tak naprawdę mój ubiór wyznacza mój repertuar. Ja nie śpiewam coverów, nie śpiewam ballad, jeśli już, to z rockowym twistem, energią, co oznacza, że będę ruszać się na scenie. A jak jest ruch, to jest wygodny ciuch. Biegam od prawej strony do lewej więc muszę mieć wygodne buty. Czasem widzę, jak dla pięknego looku artystki męczą się w butach o niebotycznych obcasach i platformach, stoją jak słupy na scenie i nie mogą zrobić w nich kilku kroków. Lady Gaga natomiast opanowała tę umiejętność do perfekcji. Ja tak nie umiem.
- 4 lata temu, razem z moim bandem, z którym wystąpię na Sylwestrowej Mocy Przebojów, wystąpiliśmy na Poland Rock Festiwalu w Kostrzynie nad Odrą. Wsród prawie 100-tysięcznej publiczności złożonej głównie z 20-to, 30-to i 4o-to latków byli wszyscy: siostry zakonne, LGBT z flagami tęczowymi, przedstawiciele Hare Krishna, rodzice z dziećmi, punki, rockmeni, skinheadzi, dziennikarze. I oni wszyscy bawili się na moim koncercie. Pokazałam wtedy całemu światu, który prawie o mnie zapomniał, że moje piosenki są ponadczasowe i uniwersalne. Bawią i edukują ludzi w każdym wieku. Pod sceną odbywały się tańce, pogo, dorośli ludzie płakali ze wzruszenia. Odkryli Majkę na nowo. Za płytę "Majka Pol’And Rock Festiwal Live" byłam nominowana do nagrody Fryderyki w kategorii Muzyka Rockowa. Od tamtej pory gram na festiwalach rockowych, Juwenaliach, wielkich imprezach plenerowych a moją publicznością są bardzo dużuuuże dzieci.
- Przed Polandrock Festiwalem przeczytałam na FB, że fani chcą mnie tam zobaczyć w tiulowej spódnicy, chcą zobaczyć Majkę ze swojego dzieciństwa. Wtedy pomyślałam, że muszę wrócić do tiulów i uszyłam tęczowy tiulowy ogon do podartych dżinsów. Biegałam po wielkiej scenie w sneakersach, udowadniając po raz kolejny, że pesel nie jest żadną przeszkodą w zawodzie, jeśli się ma rockowa duszę, tak jak ja.
- Kto cię inspiruje jeśli chodzi o modę?
M.J.: - Głównie amerykańskie gwiazdy. Świetne ciuchy ma Katy Perry, Gwen Stefani. Oczywiście ja nie mam takiej figury i nie jestem w ich wieku, żeby pewne rzeczy nosić, ale podpatruję pomysły i różne połączenia. Na przykład kratki z paskami albo szachownica z kwiatami. Śledzę ich profile na Instagramie, oglądam fotki z wybiegów na pokazach mody.
- Uważasz, że wiek to jaki jakieś ograniczenie jeśli chodzi o ubiór? Musimy dostosowywać ubiór do wieku?
M.J.: - Absolutnie nie. Jeśli masz świetną figurę, wiek nie ma znaczenia. Ja jednak jestem estetką krytyczną wobec siebie samej. Jeśli na przykład mam wałeczki na plecach, to nie będę wkładać obcisłej bluzki z lycry, bo ona to jeszcze podkreśli. Kiedy masz 30 lat i nienaganną figurę, to możesz wyjść w samym biustonoszu i cekinowych majtkach i to będzie świetnie wyglądało. To nie są żadne ograniczenia tylko taki mój wewnętrzny policjant, który mówi: "Nie, no w tym nie wyjdziesz! Za obcisło, za krótko". Z drugiej strony podziwiam Lizzo, artystkę big size, która daje show w złotym obcisłym body, eksponując wszystko to, co inne starają się zatuszować. Różorodność jest po prostu piękna.
- W jednym z wywiadów, powiedziałaś, że nie rozumiesz i nie lubisz określenia "starzeć się z godnością". Dlaczego?
M.J.: - Powiedziałam tak, bo zostałam zapytana o medycynę estetyczną, z której korzystają wszyscy nawet nasi koledzy i bardzo młode dziewczyny. I jeśli ktoś pyta osobę, która już trochę żyje na tym świecie, to odpowiadam, że gdyby to nie było dostępne, to ja bym tak dobrze nie wyglądała. A cały czas słyszę: Co pani robi? Nic się Pani nie zmienia! Jak pani świetnie wygląda!". Oczywiście zawsze się znajdą tacy, którzy powiedzą: "Jezu, co ona ze sobą zrobiła? Nie przypomina już siebie.". Tylko się śmiać! Ja siebie rozpoznaję w lustrze. Mało tego, nareszcie się sobie podobam.
- Kiedyś się sobie nie podobałaś?
M. J.: - Nie każdy rodzi się piękny i ma wszystko idealne. Trudno jest zaakceptować swój nos, który był złamany w dzieciństwie i zaczął rosnąć krzywo, aż zrobił się na nim garb. W dodatku często bolał. Przez lata nie zrobiłam operacji z braku kasy, odwagi, dobrego adresu lekarza... Nie mogłam "okiełznać" tego nosa w telewizji, na występach, bo tylko z jednej strony w miarę dobrze wyglądał. Wszyscy graficy mi poprawiali nos po sesjach zdjęciowych. W końcu parę lat temu, patrząc w lustro, powiedziałam: "Dość tego. Chcę mieć prosty nos i swobodnie oddychać. Robię to dla siebie, ponieważ to ja codziennie na siebie patrzę. Nie ktoś inny, więc nikomu nic do tego, co ja sobie robię, za ile i po co". Jestem panią własnego ciała i własnej skarbonki.
- Żałujesz, że zrobiłaś tę operację tak późno?
M.J.: - Oczywiście. Powinnam była zrobić to na samym początku mojej kariery. Wszystkie modelki zmniejszały sobie wtedy nosy. Miałam nawet odłożone pieniądze na operację, tylko mojemu narzeczonemu zepsuł się wtedy samochód i pieniądze "na nos" poszły na naprawę auta. Musiało minąć kilkadziesiąt lat. Jeśli jakiś zabieg powoduje, że odzyskujesz energię, wiarę w siebie, to warto go zrobić. Kiedy czujesz się pięknie, to masz dobrą energię i przyciągasz do siebie dobrych ludzi i wydarzenia. Czasami twoje życie zmienia się o 180 stopni. Znam takie przypadki. Ale oczywiście to nie wszystko, bo medycyna estetyczna nie naprawi charakteru człowieka. Może pomóc w odzyskaniu wiary w siebie. Tak naprawdę wszystko wypływa z wnętrza. Od lat słyszę od młodych ludzi, że mam młodą duszę i dobrze się czują w moim towarzystwie. I to nie jest zasługa żadnych zabiegów, tylko mojego charakteru.
Czytaj także:
Śnieg i śliska scena dały się we znaki Jeżowskiej. Oto co przeżyła
Jeżowska przerywa milczenie po rozstaniu. "To się dzieje w każdym związku"
Majka Jeżowska nie robi z tego tajemnicy. Dbanie o urodę to pasmo wyrzeczeń