Monika Jarosińska w końcu odzyskała spokój! Wcześniej przeżyła dramat!
Dwa lata temu bohaterka „Dziewczyn ze Lwowa”, Monika Jarosińska (43 l.) musiała przejść operację. To był dla niej prawdziwy dramat, lecz teraz stara się wrócić do normalnego życia.
Zawsze była niespokojnym duchem, żądna wrażeń i zmian. Miała 6 lat, gdy sama wsiadała do autobusu i jechała z rodzinnego Będzina do Katowic na lekcje baletu. Strach? Obawa, że coś się stanie? Dzieci nie znają uczucia strachu, gdy robią to, co kochają. A ona kochała taniec. Po roku do tańca doszła akrobatyka sportowa.
"Potem było harcerstwo, doszło też kółko teatralne, a w liceum dodatkowo śpiew, bo wtedy już wiedziałam, że będę śpiewać" - mówi Monika Jarosińska.
Rozbraja spontanicznością i żywiołowością, dużo gestykuluje i śmieje się.
"Mój profesor zaproponował mi, żebym śpiewała w chórze Polonia-Harmonia. Wszystko było świetnie, tylko na próby musiałam dojechać do Piekar Śląskich. Dojazd zajmował mi 1,5 godziny, po 22 wieczorem byłam w domu. Na naukę właściwie nie miałam czasu, ale było cudownie. Robiłam to, co kochałam" - wspomina.
Pomimo to była wzorową uczennicą. Chór pozwolił spełnić jej marzenia o podróżach, dzięki koncertom zwiedziła niemal całą Europę. Jako nastolatka wystartowała w konkursie na Miss Będzina i ku swojemu zaskoczeniu została pierwszą Wicemiss.
"Niespecjalnie to wpłynęło na moje poczucie wartości, bo miałam wtedy dużo kompleksów. I długo nie potrafiłam się ich pozbyć" - wyznaje. - "Byłam jedynaczką, ale nie byłam rozpieszczanym dzieckiem. W moim domu każdy żył swoim życiem. Tatę pochłaniała praca. Był ratownikiem górniczym, ekspertem ds. sprzętu górniczego. Mama pracowała w szkole. A ja myślałam żeby jak najszybciej wyjechać z domu i zacząć spełniać swoje marzenia. Najpierw chciałam być archeolożką, potem zapragnęłam studiować aktorstwo, grać i śpiewać. Ojciec chciał żebym zdawała na AGH lub na ekologię, o której mówił, już wtedy, że to kierunek przyszłości. Mama podzielała moje marzenie" - wspomina.
Do PWSFTviT w Łodzi dostała się za drugim podejściem.
"Nie zmarnowałam roku. Spędziłam go w studium aktorskim w Krakowie. To był mój cudowny, chyba najwspanialszy okres" - mówi.
Wtedy też rozpoczęła swoją przygodę z "Kabaretem Artura" i z Maciejem Stuhrem. Pierwszy sukces przyszedł szybko - w 1995 roku na IX Przeglądzie Kabaretów PAKA zajęli trzecie miejsce. Okres łódzkiej Filmówki to wyjątkowy czas w jej życiu. Z jednej strony pochłaniały ją studia, z drugiej - zakochała się bez pamięci w najprzystojniejszym studencie z wydziału reżyserii.
"David Turner miał ogromny wpływ na moje życie, na to kim jestem teraz i co robię. Nasz 7-letni związek rozpadł się, kiedy narzeczony wyjechał do Stanów Zjednoczonych do pracy" - wyznaje Monika.
Długo nie mogła się z tym pogodzić. Nie wyobrażała sobie wtedy, że może się w kimś ponownie zakochać. Zajęła się pracą. Pamięta ten dzień, kiedy weszła do studia, by nagrać piosenkę. Tak poznała Roberta - producenta muzycznego i DJ-a.
"Przez myśl nam wtedy nie przeszło, że możemy być razem" - śmieje się Jarosińska. - "Dziś nie wyobrażam sobie, że moglibyśmy nie być. Nasz 11-letni już związek zbudowaliśmy na zaufaniu, przyjaźni i miłości. W 2012 roku zdecydowaliśmy się na ślub" - dodaje.
Łączy ich miłość, wspólna pasja i praca. Skomponowali i wyprodukowali kilkadziesiąt utworów muzycznych i muzykę do angielskiego filmu.
"Rozumiemy się w pracy, co nie znaczy, że się nie spieramy. Nawet często. Ale nie przeszkadza nam to, bo efekty są bardzo dobre" - stwierdza. - "Teraz Robert pracuje z największymi maltańskimi gwiazdami i produkuje dla nich muzykę. Cieszę się i duma mnie rozpiera" - śmieje się Monika.
Jak za młodzieńczych lat, tak i teraz, dzięki muzyce może zwiedzać świat. Występowała m.in. w Londynie, w Japonii, w Hong Kongu, w Indiach, w Paryżu, w Brukseli, potem na Ibizie, a teraz jej sceną jest Malta, bowiem od roku to ich miejsce na ziemi.
"Żyję na walizkach. Na Malcie śpiewam, w Polsce gram w serialu ‘Dziewczyny ze Lwowa’. Teraz pracuję też nad materiałem na płytę, która ukaże się - mam nadzieję - jeszcze w tym roku" - dodaje.
Cieszy się, że jej życie płynie w harmonii, bowiem nie zawsze tak było. Dwa lata temu przeżyła horror. Zaczęło się od problemów neurologicznych. Ból głowy, karku i ręki nie pozwalał jej normalnie funkcjonować i spać. Nie pomagały żadne leki.
Po kilkunastu miesiącach męczarni udało się zdiagnozować i znaleźć winowajcę wszystkich dolegliwości.
"To tętniak prawej tętnicy mózgu" - usłyszała od lekarza słowa, które brzmiały jak wyrok.
Tętniak mógł być wynikiem bardzo silnego stresu i depresji - wywołanych silnymi przeżyciami. Na szczęście operacja udała się, a wyjazd na Maltę, był i jest swoistą formą terapii.
"Z dala od problemów dnia codziennego, nabrałam dystansu do życia. Odzyskałam swój optymizm i poczucie własnej wartości" - wyznaje. - "Ale nie chcę wracać do tamtych dramatycznych momentów, niedobrych wspomnień. Znów czuję, że żyję. Nic mnie nie boli i dostaję nowe propozycje zawodowe. Znów możemy cieszyć się sobą, życiem i pracą".
***
Zobacz więcej materiałów wideo: