Monika Jarosińska żyje na przekór przeszłości
W osobistej rozmowie Monika Jarosińska (45 l.) opowiedziała o swoim małżeństwie, a także o walce z wyniszczającą chorobą. Zdradziła również, jak sobie radzi z przeciwnościami losu.
Prawie trzy lata temu przeprowadziła się pani na Maltę. Nie żałuje pani tej decyzji?
Tęskniłam za przyjaciółmi, za Polską. Jednak z czasem się przyzwyczaiłam i bardzo polubiłam to miejsce. Mieszkam tam z mężem, mamy dwa psy - oczywiście maltańczyki. Gdy on jest w pracy, ja zajmuję się domem, gotuję obiad. Na Malcie żyje się o wiele spokojniej. Z Polską jednak się nie rozstałam na zawsze. Cały czas mam tutaj zobowiązania zawodowe, więc przyjeżdżam co kilka tygodni. Ale przeważnie sama.
Mąż nie ma do pani pretensji o te ciągłe wyjazdy?
Jesteśmy już razem 13 lat. On doskonale wie, jak ważna jest dla mnie praca. Jak będę pracować, to będę szczęśliwa. Choć czasem brakuje mi silnej męskiej ręki w Warszawie, jak ostatnio, gdy mocniej trzasnęłam drzwiami i wypadły z zawiasów...
Nie czuje się pani samotna w Warszawie?
Z jednej strony brakuje mi męża, ale mam tutaj wielu przyjaciół. Tak naprawdę samotność dopada mnie na Malcie, gdy Robert jest w pracy, a ja sama w domu. Ale za to na wyspie mam wiele czasu na kreatywność. Nagrywam piosenki, kręcę własne teledyski. W Warszawie nie miałabym na to czasu.
Jesteście z mężem do siebie podobni?
Ależ skąd! On - bardzo spokojny człowiek, jest domatorem, lubi mieć wszystko poukładane, zaplanowane. A u mnie dużo dzieje się spontanicznie, czasem aż mnie energia rozpiera.
Nie żałuje pani, że nie macie dzieci?
Po prostu pogodziłam się z tym, zaakceptowałam to. A czy chciałam je mieć? Oczywiście, że tak. Myślę, że każda kobieta marzy o macierzyństwie...
Kilka lat temu przyznała pani, że choruje na depresję. Czy to już przeszłość?
Jej leczenie wymaga specjalistycznej terapii. Poza tym to choroba, która może wrócić w nieoczekiwanym momencie. Dlatego cały czas biorę leki wyrównujące, dzięki którym złe nastroje mi nie doskwierają...
Życie pani nie oszczędzało. Depresja, potem tętniak mózgu. Musiała mieć pani w sobie dużo siły...
Sama nie wiem, jak przez to przeszłam. Wiele wspomnień z tego okresu po prostu wyparłam. Poza tym rzadko do tego wracam. Nie chcę się skupiać na negatywnych wydarzeniach z przeszłości. Ważna jest dla mnie teraźniejszość i przyszłość.
Niektórzy mówią, że co nas nie zabije, to nas wzmocni. Zgodzi się pani z tym?
Nie wierzę w takie teorie. Żadne trudności na pewno mnie nie wzmocniły. Dały mi pewną perspektywę, jak patrzeć na sprawy tu i teraz. Ale to, jak radzimy sobie z konkretnymi problemami, zależy od tego, gdzie jesteśmy w danym momencie i kogo mamy obok siebie. Złe wspomnienia mogą nas tylko ciągnąć w dół, zamiast z dobrą energią posuwać do przodu.
***
Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd: