Monika Krzywkowska: Małżeństwo to jej najlepsza życiowa decyzja
Próbuje zrozumieć nowe czasy. Nie wszystko jej w nich odpowiada. Ale jak zawsze – robi swoje.
Kiedy pojawia się na ekranie, przyciąga uwagę. Monika Krzywkowska (42 l.) po prostu fascynuje. Ta kobieta ma w sobie to "coś". Niezwykle utalentowana, ale też przy tym niezwykle skromna.
Nie mogłam doczekać się tego spotkania.
Monika Krzywkowska: - To miłe.
Pani Moniko, muszę się przyznać, że oglądam serial "Skazane" z zapartym tchem.
- Ja również jestem nim zachwycona. Spodobał mi się już na etapie czytania scenariusza. Nie dziwię się jednak, bo to dobry, brytyjski scenariusz. Uwielbiam ich filmy i seriale. Dlatego też spodziewałam się po "Skazanych" wszystkiego co najlepsze i nie zawiodłam się.
Od razu wpadła pani w oko rola Sylwii?
- Jej wątek spodobał mi się najbardziej. Od razu zaczęłam się zastanawiać, która z moich wspaniałych koleżanek mogłaby być dla mnie konkurencją. Miałam sporą tremę, bo jest sporo utalentowanych kobiet, w dojrzałym wieku, z dobrymi warunkami. Od razu założyłam, że nic z tego nie będzie. Zawsze wychodzę z założenia, że lepiej się miło zaskoczyć, niż rozczarować.
W życiu jest pani taka jak Sylwia?
- Czuję tęsknotę za jej cechami. Sylwia jest silną kobietą, która ma wielki głód życia. A do tego wszystkiego kocha swoją rodzinę i ma niezwykłą pogodę ducha mimo problemów, z którymi się zmaga. Jest jej czego zazdrościć.
Ale ja również widzę w pani śmiałą, odważną kobietę, która idzie przez życie tak jak chce.
- A, niestety, tak nie jest. Ubolewam nad tym. Jestem przypadkiem aktora, który doskonale chowa się za postacią, którą przyszło mu zagrać. Prywatnie jestem o wiele bardziej nieśmiała, skryta i najpewniej czuję się z bliskimi osobami. Kiedy życie zmusza mnie do tego, aby być przebojową i odważną, wiele mnie to kosztuje.
Mama nie zaszczepiła w pani pewności siebie?
- Mamy zawsze wierzą, że wszystko jakoś się ułoży. Moja stale mi to powtarzała. Szczęśliwie mam normalną, kochająca mamę, która zawsze była po mojej stronie. Akceptowała i wspierała mnie w moich decyzjach, począwszy od pierwszych zakochań aż po decyzje zawodowe. Była taką osobą, na którą zawsze mogłam liczyć i w zasadzie mogę do dziś.
Skąd miała w sobie tyle siły?
- Jej siła wynikała z tego, że zawsze i ze wszystkim dawała sobie radę. Nie poddała się, nawet będąc samotną matką. Jedyne nad czym ubolewała, to to, że doba zawsze była dla niej za krótka. Wspominając dzieciństwo, zawsze pamiętam ją zadbaną, skoncentrowaną i zapracowaną. Bez specjalnych lekcji i wykładów miałam przykład jak żyć.
I nie ma pani żalu, że nie poświęcała córce tyle czasu, ile powinna?
- Absolutnie! Rozumiałam, że pracuje, bo próbuje zapewnić nam bezpieczne i w miarę dostatnie, jak na tamte PRL-owskie czasy, życie. Ona była dla mnie przykładem osoby dającej sobie radę w każdej sytuacji. Zawsze była dzielna, nigdy nie płakała, nie czekała, aż jej ktoś pomoże i wyciągnie do niej rękę. Zostało jej to do dziś. Mimo upływu lat nadal jest energiczną i samowystarczalną kobietą.
Też tak pani potrafi?
- Na pewno dzięki mamie wiem, że powinnam polegać przede wszystkim na sobie. Dlatego na nikim się nie uwieszam i nie oczekuję, że ktoś mi coś załatwi.
Lenka posiada jakąś cechę, z której mama jest szczególnie dumna?
- Nie wiem czy tę cechę odziedziczyła po mnie, ale jest niezwykle prawą osobą. Ma mocno wpojone poczucie sprawiedliwości i porządku. Czasami tłumaczę jej, że powinna trochę wyluzować. Podam przykład. Na ostatniej kolonii pani wychowawczyni zabroniła dzieciom jeść słodycze, aby nie robiły tego w nadmiernych ilościach. I moja córka, mimo że miała czekoladę w walizce, nie zjadła ani kawałeczka. Jak jest jakiś regulamin, to ona go nie złamie. Sama ją do tego namawiałam, Lenka nie była jednak tego samego zdania co ja. Ta cecha bardzo mnie w niej wzrusza. Nie wiem czy mając tyle lat co ona, miałabym w sobie tyle samozaparcia.
Wasze dzieciństwa to dwie różne bajki...
- Razem z mężem zamęczamy ją tym tematem. Opowiadamy jej, jak to kiedyś było, gdy dzieci zobaczyły banana i dzieliły go na wiele kawałków. Jak w sklepach był tylko ocet. To dla Lenki abstrakcja, która - mam wrażenie - wpada jej jednym uchem, a drugim wypada.
Czytaj dalej na następnej stronie...
Zazdrości jej pani czasów, w których żyje, czy wręcz przeciwnie?
- Z jednej strony się cieszę, że Lenka żyje w świecie dostatku. Ale czasem nachodzą mnie myśli, że nasze pokolenie potrafi bardziej docenić pewne rzeczy i przede wszystkim umie cieszyć się drobiazgami. A dzisiejsze dzieci niewiele rzeczy jest w stanie zaskoczyć i zadziwić.
W dzisiejszych czasach zanika też potrzeba wiązania się przysięgą małżeńską. A pani wbrew temu, po 18 latach wspólnego życia, wzięła ślub. Po co, po tylu latach składać sobie przysięgę?
- Pozazdrościłam moim kolegom z teatru, Dorocie Landowskiej i Mariuszowi Bonaszewskiemu, którzy właśnie po wielu latach wspólnego życia i dwójce odchowanych dzieciaków, zdecydowali się zawrzeć związek małżeński. Zaimponowało mi to. Po ceremonii zaczęli mnie do tego namawiać. Mówili, że nie pożałuję tej decyzji. I rzeczywiście mieli rację. Okazało się, że ślub był dla nas niezwykle wzruszającym wydarzeniem.
Nie rozumiem tylko jednego. Po co było z tym tyle zwlekać?
- Wcześniej po prostu nie odczuwaliśmy wewnętrznej potrzeby, aby to zrobić. Ja jako aktorka przeżyłam tak wiele ślubów, że nie miałam w sobie tęsknoty do białego welonu (śmiech).
A może po prostu zostawialiście sobie furtkę na wypadek rozstania? Żeby później nie włóczyć się po sądach...
- Nigdy nie było w nas wątpliwości, że jesteśmy ze sobą szczęśliwi i że chcemy ze sobą być. Zupełnie naturalnie spędzaliśmy ze sobą życie. A w momencie, w którym na świecie pojawiła się nasza córka, narodził się też pomysł ślubu. Chcieliśmy to zrobić dla niej i dla siebie. Marzyliśmy, aby Lenka była świadkiem tego wydarzenia. A ślub przyjaciół przekonał nas tylko do tego, że nie ma już dłużej na co czekać. I stało się!
Małżeństwo to dla pani świętość?
- Zdecydowanie. Nasze czasy są tak nacechowane masą nieudanych związków, nieporozumień, ciągłych poszukiwań wymarzonej osoby, że wydaje mi się, że razem z moim mężem jestem w jakiejś szczęśliwej mniejszości, której się to udało. Pary z kilkunasto- lub nawet kilkudziesięcioletnim stażem to coraz rzadsze zjawisko. Bardzo tego żałuję i szalenie mnie to smuci. Rodzina to przecież nasz największy skarb.
Jest pani taka niedzisiejsza, mówię to jako komplement. Cieszę się, że są jeszcze tacy ludzie.
- Dziękuję, ale mam wrażenie, że nie robię nic wielkiego. Ja po prostu płynę razem z mężem spokojniejszym nurtem. I co najważniejsze - zawsze obok siebie.
Na koniec zapytam o najlepszą życiową decyzję Moniki Krzywkowskiej.
- Trafionym wyborem jest na pewno mój związek i dom, który udało mi się stworzyć. Natomiast nie jestem przekonana co do tego, czy moją najlepszą decyzją był wybór tego zawodu. Po latach już wiem, że nie jest to praca, którą polecałabym młodym ludziom, czy chociażby swojej córce. Poznałam wszystkie koszty tego zawodu i chyba mogłam trafić lepiej, ale oczywiście mogę się mylić. Poza tym głęboko wierzę w to, że sporo dobrego przede mną. Bardzo lubię czekać na to, co przyniesie mi życie.