Monika Krzywkowska żyje od 20 lat z tym samym partnerem. "Jestem bardzo szczęśliwa w związku"
Monika Krzywkowska (42 l.) będzie gwiazdą nowego serialu Polsatu pt. "Skazane", w którym wcieli się w żonę mafijnego bossa. Prywatnie jest do niej podobna. Wierna, odpowiedzialna, od 20 lat zakochana w tym samym człowieku!
"Na pierwszym miejscu stawiam miłość. Bez niej nie ma nic, z nią można wszystko" - to pani słowa.
Monika Krzywkowska: - Miłość jest najważniejsza, jest moją siłą napędową, dzięki niej intensywniej odczuwam świat. Nie umiem i nie lubię być sama. Odkąd pamiętam, byłam osobą bardzo kochliwą. Już w przedszkolu miałam obiekt westchnień, a potem - w szkole, na koloniach, na obozach - jakąś sympatię. Zawsze musiałam złamać sobie serce, cierpieć, wzdychać, za kimś wypatrywać oczy.
Aż znalazła pani tego jedynego, Marcina, operatora telewizyjnego. Jak się poznaliście?
M.K.: - Pierwsze spotkanie miało miejsce jeszcze w czasach szkolnych. Byłam w liceum, a on w technikum fotograficznym. Coś zaiskrzyło, ale na wybuch uczucia musieliśmy trochę poczekać. W tym roku minęło 20 lat, od kiedy tworzymy parę. Żyjemy normalnie, nie jesteśmy wyjątkowi. Lubimy pójść do kina, zobaczyć ciekawy spektakl, dokądś wyjechać. Nasze podróże nazywam "wagarami od życia" - uciekamy od codziennych obowiązków.
Jest pani życiową optymistką?
M.K.: - Mam podwójną naturę. Zdarzają mi się doły i chwile zwątpienia. Mąż już przyzwyczaił się do tej mojej huśtawki nastrojów. On jest optymistą, ale i realistą, twardo stąpa po ziemi. To człowiek spokojny, przewidywalny, konkretny. Dlatego tak świetnie się uzupełniamy. Jestem bardzo szczęśliwa w związku. Zresztą pobraliśmy się po 18 latach bycia razem. To o czymś świadczy. Inni często po tylu latach już się rozstają.
Jaka jest pani recepta na udane małżeństwo?
M.K.: - Najważniejsze to być dla siebie nawzajem przyjacielem. Trzeba sobie ufać, umieć wszystko szczerze powiedzieć. Zrozumienie, szacunek i silna, prawdziwa przyjaźń są doskonałą bazą dla miłości. Z drugiej strony trzeba umieć podtrzymywać ten ogień namiętności, zaskakiwać się, robić sobie niespodzianki. Na szczęście ten ogień u nas bardzo dobrze płonie.
Miłość jest też bardzo ważna dla pani bohaterki w nowym serialu "Skazane".
M.K.: - Dla każdej z bohaterek. Gdyby nie kochały, ich relacje z mężami, partnerami, synami odsiadującymi karę więzienia nie przetrwałyby tak ciężkiej próby. Sylwia bardzo serio traktuje przysięgę małżeńską, jest żoną na dobre i złe, mimo licznych pokus. Ona jest jak lwica, która dla dobra swego stada jest w stanie wiele poświęcić, wycierpieć, a nawet przekroczyć pewne granice.
W dzieciństwie była pani łobuziarą?
M.K.: - Raczej grzeczną dziewczynką. Jako dziecko mieszkałam w Ursusie, potem się przenieśliśmy na Pragę. W szkole zabiegałam o dobre oceny, czerwony pasek na świadectwie. Nie chciałam przysparzać mojej mamie żadnych kłopotów.
Kiedyś wspominała pani, że mama jest silną osobowością.
M.K.: - Tak, to mój wzór. Silna, pracowita, odpowiedzialna. W moim rodzinnym domu wszystko było oparte na mamie, ona dominowała, była motorem. Poza tym świetnie gotuje. W tradycyjnej polskiej kuchni nie startuję w szranki z moją mamą.
Czego nauczyła panią mama, co chciałaby pani przekazać swojej córce, 10-letniej Lence?
M.K.: - Obserwując nasze domowe życie, zrozumiałam, że bardzo ważna jest niezależność, także finansowa. By nie tkwić w niedobrym związku, z którego nie ma ucieczki, bo nie ma dokąd pójść, nie ma pieniędzy. Myślę, że taka niezależność dobrze ustawia relację między mężczyzną a kobietą. Jesteśmy wtedy partnerami, jeden nie jest zależny od drugiego. To ważne na co dzień i w sytuacjach kryzysowych.
Mama nauczyła mnie też, że trzeba dbać o siebie, swoje potrzeby i wierzyć w siebie, starać się realizować marzenia. Bo kiedy kobieta jest zadowolona, to szczęśliwy jest też jej dom. Zawsze we mnie wierzyła, wspierała mnie. Swojej córce też powtarzam, że jest wspaniała, że wszystko jest w jej zasięgu, że jeśli nie tym razem, to uda się następnym. Wierzę, że Lenka będzie silną, niezależną osobą.
Jej dzieciństwo jest pewnie kompletnie inne od tego, jakie pani miała?
M.K.: - Kiedy byłam dzieckiem, marzyłam o lalce Barbie, którą można było kupić tylko w Peweksie za dewizy, i o łyżwach figurówkach. Dziś dzieci mogą mieć wszystko, półki uginają się od zabawek. Dzieci szukają coraz silniejszych bodźców, nowych atrakcji. Niestety, często przestaje im pracować wyobraźnia. Lenka czasami mówi, że się nudzi.
Co jej pani wtedy radzi?
M.K.: - Powtarzam jej, że nuda jest kreatywna. Radzę, by napisała wierszyk dla mamy, albo coś narysowała. Wiem, że nie jestem w stanie odgrodzić jej od gier na tablecie. Ale zachęcam, by była twórcza, by się rozwijała. Dużo czyta, co mnie cieszy. Ma zdolności plastyczne. Ja kiedyś też dużo rysowałam, chodziłam do liceum plastycznego, nawet myślałam o Akademii Sztuk Pięknych. Ale zafascynowało mnie aktorstwo. Marzenia o scenie wygrały.
Ale chyba pani nie żałuje, że została aktorką?
M.K.: - Wiem, jak ciężka to praca. Jak bardzo zależy się od oceny innych, od szczęścia. Trzeba mieć pancerną psychikę. Ale z drugiej strony radość bycia na scenie czy grania przed kamerą jest wielka.
Rozmawiała: Ewa Modrzejewska