Monika Kuszyńska nigdy nie traci nadziei. Nawet w najgorszych momentach
Boże Narodzenie w rodzinnym gronie ma dla Moniki Kuszyńskiej (35 l.) różne oblicza – to sprzed wypadku, pełne ciepła i radości, i to po – z dominującą litością.
Dwa święta Bożego Narodzenia szczególnie mocno wryły się w pamięć Moniki Kuszyńskiej.
Może dlatego, że oba naznaczone były wielkimi marzeniami.
Ale jakże od siebie różnymi.
Pierwszym marzeniem była lalka Barbie.
Wszystkie koleżanki z klasy miały już przynajmniej jedną, a Monika żadnej.
Wydatek był duży, w domu się nie przelewało, więc rozsądna Moniczka marzyła o lalce po cichutku.
Czytaj dalej na następnej stronie
Jednak któregoś dnia przed świętami mama zabrała ją do peweksu, gdzie na półkach pyszniły się lalki Barbie w pięknych sukniach.
Niestety, ceny znacznie przekraczały przeznaczony na to budżet.
I gdy już miały zrezygnować, Monika zauważyła na najniższej półce Barbie bez ubranka.
Przy innych wyglądała jak sierotka, ale była znacznie tańsza.
- Bierzemy - zadecydowała mama.
- Nie posiadałam się z radości. Trzęsłam się z emocji, żeby ją dotknąć. Ale mama powiedziała, że musimy poczekać do świąt - opowiada artystka w autobiograficznej książce "Drugie życie".
Czytaj dalej na następnej stronie
Z trudem dotrwała do Wigilii, ale warto było czekać.
Gdy rozpakowała swój prezent, zamarła z wrażenia.
Jej Barbie miała wspaniałą błyszczącą suknię i miniaturowy żakiecik.
Prezentowała się dużo lepiej niż tamte drogie lalki z wyższych półek.
Tę kreację, precyzyjną jak dla dorosłych, szyła po nocach jej mama.
- Za każdym razem, kiedy to wspominam, wzruszam się do łez, bo myślę, ile pracy mama musiała włożyć, by moja lalka z tej skromniutkiej naguski stała się prawdziwą królową lalek - mówi Monika.
Czytaj dalej na następnej stronie
Ale były też inne Wigilie.
- Tamte święta uważam za najgorsze w moim życiu - stwierdza Kuszyńska.
Było to pierwsze Boże Narodzenie po wypadku i długotrwałym leczeniu szpitalnym.
Na wózku inwalidzkim, w gronie rodziny.
- Wiedziałam, że dla mnie święta nigdy już nie będą takie jak dawniej. Oddałabym wiele, by móc je po prostu przespać - wspomina Monika.
Czytaj dalej na następnej stronie
Wniesiono ją do ciasnego mieszkania babci, które miało tę zaletę, że było na drugim piętrze, a nie na czwartym, jak większe lokum rodziców.
Tu musiała spędzić kilka dni.
- Atmosfera była wisielcza. Każdy silił się na uśmiech, by za chwilę w kącie wycierać łzy w rękaw. W ich oczach widziałam tylko dojmujący smutek i litość. Nienawidziłam tego. Dla osoby w moim położeniu nie ma nic gorszego niż litość - opowiadała Kuszyńska.
Przy życiu trzymała ją tylko myśl, że za kilka dni wróci na rehabilitację do Bielska-Białej.
Wierzyła wtedy, że najdalej za kilka lat stanie na własnych nogach.
Czytaj dalej na następnej stronie
W marzeniach znów wbiegałana scenę, śpiewała, tańczyła...
Dziś już nie chce przesypiać świąt.
Przy boku męża Jakuba Raczyńskiego, który pomógł jej zaakceptować obecne życie, znalazła spokój.
Zapewnia, że zbyt wiele dobrego dzieje się wokół niej, by zadręczać się nierealnymi marzeniami.
- Nadziei jednak nie porzuciłam. Zawsze warto ją mieć. Bez względu na wszystko - zapewnia.
Zwłaszcza w Boże Narodzenie, czas nadziei...