Monika Richardson przestraszyła fanów. Zaskakujące, do czego może się posunąć dla urody
Monika Richardson (51 l.) wielokrotnie udowodniła, że jeśli chodzi o dbanie o urodę, jest gotowa na wiele. Ostatnio zamieściła zdjęcie, które mogłoby się przyśnić i to raczej nie w miły sposób. Na szczęście szybko wyjaśniła, że efekt ma być, w założeniu, długofalowy.
Monika Richardson należy do kobiet, które otwarcie przyznają się do zabiegów, mających na celu zatrzymanie upływu czasu. Lubi jednak podkreślać, że korzysta jedynie z naturalnych sposobów na zachowanie młodości.
W lipcu ubiegłego roku zapewniała na Instagramie, że plotki o jej rzekomych wizytach w gabinetach medycyny estetycznej nie mają nic wspólnego z prawdą. Jak wyznała, próżno szukać w jej skórze botoksu czy wypełniaczy, ponieważ z reguły od nich stroni. Richardson wyjaśniła, że rzeczywiście „naciąga sobie twarz”, ale jedynie za pomocą odmładzających plastrów.
Celebrytka nie kryje, że jest wielką fanką masażu kobido, popularnie nazywanego „japońskim liftingiem twarzy”. Zdarza jej się zamieszczać na Instagramie swoje zdjęcia po zabiegu, kiedy ma jeszcze na twarzy specjalne taśmy, podtrzymujące efekt. Jak wyjaśniła Richardson w komentarzu do jednego z takich zdjęć:
„Ostatnio przeczytałam, że mam „ponaciąganą twarz”. To teraz coś Wam wyznam: to prawda! Jestem po piątej sesji kobido. A czymże jest masaż kobido, jeśli nie naciąganiem twarzy? Oczywiście nie tylko, ale również polega na rozmasowaniu zmarszczek mimicznych. Natomiast kwasu i botoksu w mojej twarzy brak. Może, dzięki kobido, nie będą mi potrzebne”.
Ostatnio celebrytka postanowiła wypróbować nowy zabieg odmładzający. Przy okazji udało jej się przestraszyć fanów zdjęciem na InstaStories, do którego pozuje z dziwną maską na twarzy.
Wygląda to dość przerażająco, na szczęście Richardson zapewnia, że nie jest to gadżet z horroru czy serii o przygodach Jamesa Bonda, tylko jadeitowa maska chłodząca po zabiegu z użyciem lasera. Z jej zapewnień wynika, że oczekuje spektakularnych efektów, obejmujących likwidację zmian naczyniowych, rumienia oraz fotoodmładzanie.
Przy okazji zareklamowała klinikę, z której oferty skorzystała, zgodnie z zaleceniami UOKiK opatrując zdjęcie hasztagiem „współpraca”.
Pozostawia to pole do domysłów, czy musiała za zabieg zapłacić zgodnie z cennikiem, czy też mogła liczyć na specjalną zniżkę dla celebrytów. Monika Richardson, odkąd jej drogi z TVP się rozeszły, nie może już liczyć na gwiazdorskie stawki.
Mało tego, jak wyznała w wywiadzie dla „Gali”, realizacja marzenia o związku ze Zbigniewem Zamachowskim, z którym podkochiwała się jeszcze w czasach studenckich, mocno uderzyła ją po kieszeni. Jak wspominała w rozmowie z Anną Zejdler:
„Wchodziłam w ten związek jako właścicielka dużego domu z ogrodem, mając męża obcokrajowca i dwoje dzieci oraz dobrą pozycję zawodową. Zaryzykowałam wszystko dla tej miłości. Straciłam dom, samochód, pracę, a moje dzieci straciły ojca. Takie są właśnie koszty tego związku”.
Zamachowski odpłacił się Monice, wyprowadzając się bez słowa, po 10 latach związku, z ich mieszkania na warszawskim Żoliborzu i informując, za pośrednictwem prawniczki, że już nie wróci. Richardson postanowiła wtedy postawić wszystko na jedną kartę i, porzucając marzenia o powrocie do telewizji, zainwestować wszystkie swoje oszczędności w szkołę językową.
Jak wyznała w maju ubiegłego roku, po przejściowych trudnościach, które omal nie doprowadziły szkoły na skraj bankructwa, interes się kręci. Jak uspokajała Richardson w rozmowie z Newserią:
"Na szczęście biznes idzie dobrze, bo wydaje mi się, że nie mam problemu w kwestiach pomysłu na własną firmę oraz w kwestiach kompetencji. Wszystko jest pod tym względem w porządku, ale sama bym nie dała rady".
Zobacz też:
Richardson nie kryje euforii. Upadek TVP obserwuje z "popcornem" pod ręką
Zwolniona kiedyś z TVP Richardson poza giełdą nazwisk. Wyjaśnia, dlaczego
Monika Richardson narzeka na swoją emeryturę. Tego się nie spodziewała