Monika Richardson wspomina zmarłego brata. Zabiły go narkotyki
Monika Richardson wspomina swojego zmarłego dziesięć lat temu brata. O jego tajemniczej śmierci rozpisywały się wszystkie gazety. Do dziś dziennikarka niechętnie podejmuje temat rodzinnej tajemnicy.
Brat Moniki Richardson miał 35 lat, pracował w firmie produkującej programy telewizyjne, ATM Grupa S.A. Jego matka była tam członkiem rady nadzorczej. Był znanym bywalcem warszawskich salonów. Niezwykle towarzyski, uwielbiał imprezowy styl życia. Gdy się pojawiał, robiło się zawsze wesoło - wspominali przyjaciele.
Znaleziono go martwego w jego mieszkaniu na warszawskim Rembertowie. Policję zawiadomiła przyjaciółka Pietkiewicza, która zaniepokoiła się, gdy ten nie odpowiadał na telefony i nie otworzył jej drzwi mieszkania. Po znalezieniu ciała i wstępnych oględzinach sprawę przejęła warszawska prokuratura. Po wstępnej sekcji zwłok nie zauważono mechanicznych uszkodzeń ciała, ale były widoczne liczne ślady po wkłuciach.
Badania toksykologiczne wykazały, że brat Moniki Richardson zmarł w wyniku przedawkowania narkotyków, zatrucia opiatami i alkoholem - na jego ciele znaleziono wiele śladów po wkłuciach, co wskazywało, że był uzależniony od narkotyków.
W związku z tym, że na zwłokach znajdywały się liczne rany kłute, zlecono dokładniejsze badania toksykologiczne. Te wykazały wysokie stężenie opiatów oraz alkoholu. To była bezpośrednia przyczyna śmierci. Badania wykazały również, że organizm Pietkiewicza od dłuższego czasu poddawany był substancjom niedozwolonym - przekazał Mariusz Piłat, zastępca Prokuratora Okręgowego Warszawa-Praga.
Znajoma Filipa Pietkiewicza mówiła, że jej przyjaciel "był wolnym ptakiem i nie wytrzymałby przez osiem godzin za biurkiem".
Zobacz też:
Richardson sprzedaje willę za ponad 5 mln