Muniek Staszczyk: Jezus też był buntownikiem
Muniek Staszczyk (52 l.) był zbuntowanym nastolatkiem, rockmanem, któremu sukces przewrócił w głowie. Nadużywał alkoholu, próbował narkotyków. Kiedy doznał łaski wiary, zmienił swoje życie.
Mało brakowało, by rozpadło się jego małżeństwo. Mimo że bardzo kochał żonę, sprawiał, że cierpiała. Pomogły mu rozmowy z dominikanami. Dzięki ich wskazówkom naprawił relacje w rodzinie. "Dziękuję Bogu, że trafiłem na mądrą kobietę" - mówi Zygmunt "Muniek" Staszczyk. Z Martą w tym roku celebrują 26. rocznicę ślubu.
Jako ambasador Światowych Dni Młodzieży byłeś w Krakowie na spotkaniu z papieżem?
- Żałuję, ale nie. Jeszcze zanim poproszono mnie, bym został ambasadorem, wynajęliśmy z zespołem na czerwiec i lipiec studio nagraniowe w Gdańsku. Właśnie przygotowujemy nowy album pt. "T.Love", który ukaże się jesienią. Ale Światowe Dni Młodzieży to przecież nie było spotkanie z Muńkiem, byłem tylko posłańcem i zachęcałem do udziału w tym wydarzeniu.
Dlaczego spotkanie z papieżem jest takie ważne?
- To sposób na oderwanie się od życia "online", od tabletów i smartfonów. Może ktoś przyjechał do Krakowa, żeby sobie porozmawiać oko w oko, bo wielu już zapomniało, jak to się robi. Kościół nie jest dzisiaj modny, wspólnotą stają się portale społecznościowe, na których młody człowiek dzieli się swoim życiem, fotografując zupę. Być może wyjazd na ŚDM sprawił, że coś młodego człowieka zainteresuje, że obierze dla siebie nową drogę.
A Ty kiedy obrałeś nowy kierunek, kiedy zwróciłeś się w stronę Boga?
- Tak naprawdę nigdy się od niego nie odwróciłem. Tyle tylko, że w wieku 17 lat przestałem uczestniczyć w życiu Kościoła. Zacząłem grać w T.Love i pochłonął mnie inny świat. Wtedy wolałem karnawał od postu. I chociaż moja rodzina od pokoleń mieszka w Częstochowie i lubiłem chodzić na Jasną Górę, to długo nie doceniałem tego miejsca i obecności Matki Boskiej w moim życiu.
Rodzice nie próbowali tego zmienić?
- Pochodzę z rodziny robotniczej. Mama była ekspedientką w sklepie spożywczym, tata pracował w hucie. Mieszkaliśmy na gomułkowskim osiedlu. Oczywiście chodziłem na religię, przyjąłem Komunię Świętą i byłem bierzmowany. Ale kiedy wyjechałem do Warszawy i zacząłem grać w kapeli, pochłonął mnie niestety hedonizm, studia i rock and roll. Dopiero po 16 latach poszedłem do spowiedzi, a w 2013 roku pojechałem do Medjugorie, gdzie nawiązałem więź z Maryją i od tamtej pory odmawiam różaniec.
Daleko mi jednak do doskonałości. Nie jestem jakimś rozmodlonym Zygmusiem i superperfekcyjnym świętym. Zresztą Jezus też był buntownikiem.
Od 30 lat wciąż jesteś z tą samą kobietą, ale w jednym z wywiadów przyznałeś, że tych miłości było więcej, także w trakcie trwania małżeństwa...
- W życiu bardzo długo było mi przyjemnie. Miałem sukcesy zawodowe, finansowe i powodzenie wśród kobiet. Moja żona Marta powiedziałaby, że jestem "dobrym chłopakiem". To wyrozumiała kobieta, która kiedy trzeba, potrafi mnie postawić do pionu i za to jej dziękuję.
Dzieci też wychowujecie w duchu katolickim?
- Marysia i Janek są już dorośli i my nigdy nie narzucaliśmy im naszego punktu widzenia. Pamiętam tylko, że kiedy mój syn wyjeżdżał do Włoch na wymianę z Erasmusa, dałem mu na lotnisku krzyż franciszkański. Powiedziałem: "Jezus Cię nie zawiedzie" i on przyznał mi rację. Wziął krzyż i potem, ku mojemu zdziwieniu, wziął udział w spotkaniu z papieżem Franciszkiem. Zna włoski i zrozumiał przekaz.
Czy Tobie udało się spotkać z papieżem?
- Pamiętam, jak uciekliśmy kiedyś z lekcji w liceum, żeby powitać Jana Pawła II, który akurat przyjechał do Częstochowy. Potem w 2000 roku na Światowe Dni Młodzieży do Rzymu pojechała moja menedżerka Kasia. Opowiadała mi o spotkaniu z Janem Pawłem II, które zrobiło na niej ogromne wrażenie. Myślę, że Franciszek jest dobrym papieżem na współczesne czasy. I chociaż nie mogłem spotkać się z nim w Krakowie, to wziąłem udział w koncercie papieskim na Placu Piłsudskiego w Warszawie. Wraz z orkiestrą symfoniczną powitaliśmy uczestników Światowych Dni Młodzieży.
Rozmawiała: Violetta Kraskowska