Muniek Staszczyk pokonał wszystkie problemy dzięki wierze
Kiedy miał myśli samobójcze, Matka Boska wyciągnęła go z otchłani piekła. Dziś mówi, że modlitwa różańcowa działa cuda.
"Oglądałem rano noże w kuchni. Marta spała. Wziąłem jeden z nich, stanąłem przy lustrze i zacząłem dotykać szyi" - wspomina Muniek Staszczyk (55 l.).
Pamięta, że miał mętlik w głowie. Myślał: "To jest ten moment". A za chwilę: "Co ja robię?". Na górze w pokoju były dzieci. Po chwili się opamiętał. - Uklękłem i zacząłem się modlić: "Oddal to, Boże, ode mnie, te myśli" - opowiada artysta.
Rok 2010 był jednym z najtrudniejszych w jego życiu. Cierpiał na depresję i bezsenność. Dużo pił, nachodziły go myśli samobójcze. Nie potrafił uporządkować emocji. Często płakał, także w obecności żony.
Źródła problemów dopatruje się w trudnym, pozbawionym poczucia bezpieczeństwa dzieciństwie. Jego mama nadużywała alkoholu. - Zapijała wódeczką swoje smutki. Czułem do niej duży żal, bo jestem trochę dorosłym dzieckiem alkoholika - wspomina.
Nadwrażliwość i brak odporności na stres odziedziczył po tacie. - W wieku 36 lat zapadł na poważną depresję - wspomina Muniek. Rodzina żyła w obawie, że mężczyzna popełni samobójstwo. Kiedy więc artysta zaczął czuć się źle, postanowił iść na terapię.
Mimo że wraz z zespołem T.Love był u szczytu kariery, mógł się delektować urokami sławy, pogrążał się w mroku. Przyznaje, że najtrudniejsze do przetrwania były wieczory. Miał straszne myśli, przychodziły momenty niewiary, a wtedy sięgał po kieliszek.
Dziś wie, że w ten sposób o jego duszę upominał się szatan. Właśnie wtedy napisał piosenkę "Lucy Phere" (POSŁUCHAJ). To muzyczna rozmowa z diabłem, który w zamian za posłuszeństwo, obiecuje mu ziemskie szczęście i bogactwa.
"Teraz należysz do mnie/ Ja cię srodze upodlę/ Możesz mówić, że Bóg to twój wódz/ Będziesz taplał się w błocie/ Kiedy trzeba, pomogę/ Ale potem upodlę cię znów" - brzmią słowa piosenki. I wreszcie jest też odpowiedź umęczonego człowieka: "Lucy, ja już nie mogę/ Wolę chyba być z Bogiem".
Czytaj dalej na następnej stronie
Przez dwa lata chodził do psychologa, ale coraz częściej zwracał się też do Stwórcy. Zaprzyjaźnił się z zakonnikami, dominikanami. Czytał "Naśladowanie Chrystusa" Tomasza á Kempisa i zaczął robić podsumowanie rock’n’rolowego życia.
Prawie codziennie rano był na mszy świętej. Prosił Opatrzność: "Daj mi jasność umysłu". Wreszcie, po 17 latach przerwy, przystąpił do sakramentu pokuty. Poczuł wtedy, że Bóg napełnia go łaską.
W czasie jednej z kolejnych spowiedzi ksiądz powiedział mu: "Chłopie, może byś pojechał do Medziugorje?". Choć miał wątpliwości, wybrał się tam z żoną. Na miejscu coś w nim tąpnęło. W sanktuarium, w trakcie mszy świętej, oboje zaczęli płakać, choć nie rozumieli ani słowa z nabożeństwa.
To właśnie wtedy bardzo zbliżył się do Maryi. Wychował się w pobliżu klasztoru w Częstochowie, ale nie miał nabożnego stosunku do Matki Boskiej. Dopiero w Medziugorje to się zmieniło. - Na górze Križevac, gdzie jest droga krzyżowa, zacząłem się modlić różańcem. Jakby syn marnotrawny wrócił do matki - mówi.
Staszczyk jest przekonany, że to dzięki wsparciu Maryi miał wreszcie siłę, aby zapanować nad myślami samobójczymi. Powoli zaczęła się też odbudowywać jego relacja z żoną. Wygrał z uzależnieniem od seksu. Marta po latach wybaczyła mu liczne zdrady.
- Moje małżeństwo zaczęło się kleić. Częściej bywałem w domu, odrzuciłem mocne życie towarzyskie - zapewnia. Mówi, że jego ukochana jest aniołem. Teraz stara się nadrobić stracony czas i spłacić wobec niej dług wdzięczności. Kiedy Marta przeszła dwie operacje, opiekował się nią z ogromną troską. - Staram się być mężczyzną. Późno, bo późno, ale się staram - mówi.
Poprawiły się też jego relacje z rodzicami. Powyjaśniali sobie trudne sprawy z przeszłości i wybaczyli. Dziś często razem wyjeżdżają na wakacje. - Bardzo się kochamy - zapewnia muzyk. I dodaje: - Każdy ma swoje demony, diabły. Ludzie wierzący, do których należę, powiedzą, że diabeł to realny byt, ludzie niewierzący, że to zło, jakie mamy w sobie.
***
Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd: