Nawet rodzice nie rozumieli wyboru Barbary Dunin. Mimo to spędziła z nim pół wieku
Barbara Dunin i starszy od niej o 24 lata Zbigniew Kurtycz byli przed laty najpopularniejszym polskim duetem wokalnym. Stanowili zgrany tandem na estradzie, a prywatnie świata poza sobą nie widzieli... O ich trwającym 50 lat związku krążyły legendy.
Barbara Dunin była świeżo upieczoną absolwentką szkoły muzycznej, gdy dyrektor Estrady Krakowskiej zaprosił ją do udziału w "Wielkim majowym koncercie gwiazd" w charakterze chórzystki. Miała za zadanie wspomóc swoim głosem wykonawcę wielkiego hitu "Cicha woda" Zbigniewa Kurtycza.
Młodziutka szansonistka już od pewnego czasu podkochiwała się w sławnym piosenkarzu, marzyła, by choć raz zaśpiewać z nim w duecie, więc wiadomość, że wystąpią na jednej scenie, sprawiła, że niemal oszalała ze szczęścia. Gdy w końcu nadszedł ten dzień, podeszła do Zbigniewa, przedstawiła mu się i... zakochała się w nim bez pamięci.
"Urzekły mnie jego serdeczność, szczerość i nienaganne maniery. Pomijam fakt, że był niezwykle przystojnym mężczyzną" - wspominała w rozmowie z "e-teatrem".
Barbarę i Zbigniewa dzieliła spora różnica wieku, w dodatku on miał za sobą rozwód i był ojcem dwóch nastoletnich chłopców.
"Gdy pierwszy raz poszliśmy na kawę, opowiedział mi o tym wszystkim. Bardzo mnie tym ujął" - wyznała piosenkarka w cytowanym już wywiadzie.
On, doświadczony artysta, któremu nawet Irena Dziedzic "jadła z ręki", odkąd poznała go, gdy pracowała jako barmanka w gliwickim "Feniksie", w którym w 1946 roku występował z Kazimierzem Turewiczem, w Basi zakochał się od pierwszego wejrzenia. Mówił, że oniemiał z zachwytu, jak zobaczył jej czarne oczy...
Zbigniew był w siódmym niebie, gdy Barbara zgodziła się pójść z nim po koncercie na Floriańską do Jamy Michalika, żałował, że nie mają więcej czasu, ale musiał wracać do stolicy. Na pożegnanie wsunął jej do kieszeni płaszczyka kartkę z adresem i numerem do siebie, ucałował i... odjechał w siną dal.
Na szczęście nie stracili kontaktu, a dzięki listom, którymi przez dwa kolejne lata regularnie się wymieniali, dowiedzieli się o sobie wszystkiego.
Jesienią 1964 roku Barbara Dunin została wezwana do Warszawy, by udowodnić przed komisją egzaminującą kandydatów na artystów estradowych, że nadaje się do zawodu.
"Zadzwoniłam do Zbyszka i on się mną zaopiekował tak skutecznie, że po kilku miesiącach, w maju 1965 roku, wzięliśmy ślub. Moja rodzina sprzeciwiała się temu małżeństwu. Tatuś wyobrażał sobie zawsze, że poprowadzi mnie ubraną w białą suknię do ołtarza, a to nie wchodziło w grę, bo Zbyszek brał już ślub kościelny" - opowiadała portalowi "e-teatr".
Rodzice Barbary - wywodzący się z arystokracji państwo Nowinowie-Konopkowie - uważali, że ich córka popełniła mezalians, wychodząc za syna zwykłego urzędnika.
Już kilka lat wcześniej ojciec miał do Basi żal, bo zrezygnowała z jego nazwiska i przyjęła nazwisko panieńskie matki, co uznał za dyshonor, ale w końcu wybaczył.
"Dunin to mój pseudonim artystyczny, wzięty od mamusi, która nazywała się z domu Dunin-Łabęcka" - tłumaczyła Barbara w wywiadach.
Ojciec piosenkarki do końca życia udawał, że nie zna "żadnego Kurtycza".
Tydzień po ślubie Barbara i Zbigniew przyjęli zaproszenie do niezwykle wtedy popularnego "Podwieczorku przy mikrofonie". Każde z nich zaśpiewało po jednej swojej piosence, a na prośbę gospodarza audycji, Mieczysława Pawlikowskiego, razem wykonali przećwiczone naprędce w garderobie "Oczy czarne", za co nagrodzeni zostali owacjami.
"Dostaliśmy gromkie brawa i prawdopodobnie ten spontaniczny występ przesądził o tym, że stworzymy duet" - wspominała Barbara w cytowanym już wywiadzie.
"Można powiedzieć, że Mieciu był ojcem chrzestnym naszego śpiewania we dwoje, ale zdecydowała publiczność. Od tamtej pory mieliśmy na siebie wyłączność" - dodała.
Na pierwszy, napisany specjalnie dla nich szlagier, czekali rok. Ale gdy w końcu podczas radiowej Giełdy Piosenki zaprezentowali "Bardzo proszę, nie odmawiaj", cała Polska oszalała na ich punkcie. Danuta Rinn i Bogdan Czyżewski, którzy byli wówczas najpopularniejszą śpiewającą parą w kraju, w obawie, że zostaną zdetronizowani, zaoferowali konkurentom fortunę za prawo wykonywania ich piosenki. Nie przyjęli tej oferty.
Choć mieszkali w zwykłym M4 na czwartym piętrze w kamienicy czynszowej bez windy i wcale się im nie przelewało, czuli się najszczęśliwsi na świecie, bo mieli coś bezcennego - siebie. Przez 50 lat byli nierozłączni.
"Wszędzie razem: w domu, w trasie koncertowej, podczas urlopu... Nigdy nie było między nami cienia rywalizacji, zawsze wszystko ustalaliśmy wspólnie, wzajemnie służyliśmy sobie radą, razem cieszyliśmy się z sukcesów, razem przeżywaliśmy porażki, ale tych na szczęście nie było wiele" - wspominała Barbara Dunin w rozmowie z "Życiem na gorąco".
Nie było sali koncertowej w Polsce, w której by nie wystąpili, nie było domu kultury, w którym Kurtyczowie nie zaśpiewaliby swoich przebojów. Zdarzało się, że w ciągu miesiąca nawet raz nie spali we własnym łóżku.
Nadszedł w końcu czas, gdy trzeba było nieco przystopować, ale ani ona, ani on nie potrafili żyć bez spotkań z publicznością. Pod koniec lat 70. postanowili - jak żartowali - zadomowić się w swoich czterech ścianach. Przyjęli propozycję występów w stołecznym Teatrze Buffo, na scenie którego śpiewali co wieczór przez kilka sezonów, aż do 13 grudnia 1981 roku.
Do koncertowania wrócili dopiero w 1983 roku. Publiczność nie zapomniała o nich. Kiedy intonowali "Żeby się ludzie kochali", ludzie wstawali z miejsc i śpiewali razem z nimi. Tekst tej piosenki napisał z okazji 10. rocznicy ich ślubu Stefan Mrowiński, ich przyjaciel.
"To jest piosenka o nas. O tym, że łatwiej przejść przez życie we dwoje, a do szczęścia nie trzeba wiele, tylko... żeby się ludzie kochali, jak my" - opowiadała Barbara "Życiu na gorąco".
W ich mieszkaniu zawsze pachniało wypiekami Basi i kwiatami, którymi obsypywał ją mąż. I, niestety, papierosami, które piosenkarka paliła, odkąd skończyła 18 lat.
"Zbyszek (...) raz nawet wydał zakaz całowania, dopóki nie rzucę tego (...). Jeśli się o coś kłócimy, to tylko o to" - wyznała autorce książki "Dlaczego się kochają...".
Barbara Dunin i Zbigniew Kurtycz byli najdłużej występującym duetem wokalnym w historii polskiej piosenki. Śpiewali razem przez pół wieku, aż do śmierci Zbigniewa. Zmarł 30 stycznia 2015 roku, przeżywszy prawie 96 lat.
"Ostatnie półtora roku chorował, opiekowałam się nim do końca. Odszedł we śnie, tak jak sobie życzył" - powiedziała Barbara rok po tym, jak złożyła urnę z jego prochami w kolumbarium na cmentarzu Powązkowskim w Warszawie.
"Codziennie przed pójściem spać myślę o mężu, bardzo mi go brakuje, ale wiem, że taka jest kolej rzeczy, a wszystko ma swój kres. Przed śmiercią Zbyszek powiedział do naszych przyjaciół, że gdybym się nim nie opiekowała, nie dożyłby tego wieku. Te słowa wiele dla mnie znaczą" - wyznała "e-teatrowi".
Po śmierci męża Barbara Dunin zrezygnowała z koncertów, ale w każdą niedzielę o godzinie 10.30 można ją było usłyszeć, jak śpiewa psalmy w Kościele Duszpasterstwa Środowisk Twórczych w Warszawie. Przeżyła ukochanego niemal dokładnie o pół dekady. Zmarła 12 stycznia 2020 roku. Spoczęła w grobie rodzinnym na cmentarzu w podkrakowskiej Modlnicy, 300 kilometrów od miejsca pochówku mężczyzny, który był miłością jej życia.
Źródła:
- Wywiady z B. Dunin: "e-teatr.pl" (czerwiec 2016), "Życie na gorąco" (listopad 2014)
- Książka K. Gucewicz "Dlaczego się kochają, czyli życie na różowo", wyd. 1995
Czytaj też:
Barbara Dunin: Zadziwiające, dlaczego nie posługiwała się nazwiskiem męża
Majewska i Korcz tworzą zgrany duet od 50 lat. Oto co naprawdę ich łączy
Rodowicz właśnie ogłosiła i zaskoczyła wyznaniem. "Wszystko się zmienia"