Nie do wiary przez co musiała przejść Alicja Majewska! Ta śmierć nią wstrząsnęła
O życiu Alicji Majewskiej (71 l.) można by napisać książkę. Życie nie szczędziło piosenkarce trudnych momentów. Wojna odcisnęła piętno na całym jej życiu, a rozwód z mężem i jego późniejsza śmierć odcisnęła na niej ogromne piętno.
Rodzice piosenkarki poznali się na Wołyniu, byli nauczycielami. Ślub wzięli w 1936 r. Uciekli ratując się przed pogromem i represjami, jakie dotykały Polaków i cudem uniknęli śmierci. Majewskich ostrzegł szkolny woźny.
"Tata po latach chciał odszukać tę rodzinę. I okazało się, że zginęli właśnie wtedy, bo pomogli nam" - przypomina artystka tragiczne wydarzenia.
Dzieciństwo spędzała na wsi pod Sandomierzem. Było pełne radości.
"Pamiętam rodzinne wieczory przy lampie naftowej. Nie było światła elektrycznego. Tata grał na skrzypcach, inscenizował z nami wierszyki. Brat był za Stefka Burczymuchę, ja za myszkę ‘co ząbkami serek skrobie’. Ponieważ nie przepadałam za serem, stawiał mi masełko. Artystka ma wśród wspomnień nie tylko to. - Pamiętam też biało- -czerwone lakierki z kokardką, które dostałam na Wielkanoc. Poszłam w nich do przyjaciółki, a tam były wąwozy, mnóstwo kałuż... W rodzinie mówiło się, że Ala to córeczka tatusia. Miał dobre niebieskie oczy. Łagodny, ale raz na jakiś czas wybuchał. Używał wtedy najstraszniejszego ze swoich przekleństw: ‘cholera jasna’. - śmieje się gwiazda.
Do szóstej klasy podstawówki posłano ją we Wrocławiu, gdzie zamieszkała z ciocią i babcią. To ponad 400 kilometrów od rodzinnego domu. Powroty do najbliższych były dla niej zawsze wielkim przeżyciem.
"Dwa pociągi, przesiadka w Skarżysku, śmierdzący autobus z Ostrowca do Klimontowa, trzy kilometry furmanką i na horyzoncie wieże kościoła w Olbierzowicach. Niemal skakałam z radości..."- opowiada z przejęciem.
W ostatnich latach życia rodzice przenieśli się do Milanówka, aby mieszkać bliżej dzieci, Alicja była tam bardzo częstym gościem. Mama nawet gdy skończyła już 80 lat nie pozwalała się zastąpić w pracach domowych, sama stawała do mycia okien a nawet... malowania ścian.
"Była ze mnie dumna. Z uśmiechem wspominałyśmy, jak pocałowała telewizor, kiedy mnie w nim zobaczyła. Mam łzy w oczach, gdy to mówię" - nie ukrywa wzruszenia piosenkarka.
***
Czytaj więcej na kolejnej stronie:
Za mąż wyszła za dziennikarza Janusza Budzyńskiego.
"Żyło mi się z nim cudownie gładko. Zdmuchiwał każdy pyłek sprzed stóp" - mówi.
Niestety, szybko się okazało, że małżonek nie jest jej wierny. Rozwiedli się w 1984 roku. Piosenkarka, znana z pogody ducha, starała się nie chować urazy w stosunku do byłego partnera. Gdy zdiagnozowano u niego raka, wspierała go i otoczyła opieką.
"Choć się z Januszem rozstaliśmy, pozostaliśmy w przyjaźni. Zmarł na późno wykryty nowotwór. Do końca byłam przy nim. Jego śmierć była dla mnie ogromną traumą. Od tego momentu regularnie się badam i powtarzam wszystkim, że trzeba się badać, aby móc zapobiec tragedii" - wyznała "Zwierciadłu" artystka.
"Nie obwiniałam go. Jestem raczej z tych, co biorą winę na siebie. Pamiętam za to, mimo że dotknęło mnie poczucie straty, myślałam ‘dopiero teraz czuję, że żyję’".
Wprawdzie nie byli już razem, ale śmierć Budzyńskiego sześć lat później, bardzo mocno ją dotknęła. Od niemal pół wieku jej dobrym duchem i przyjacielem jest mąż Elżbiety Starosteckiej, kompozytor Włodzimierz Korcz. Rozumieją się bez słów. Z nim nieustannie koncertuje po całym kraju, a nazywa go krótko "perfekcjonistą do szlagtrafienia". I chociaż życie nie szczędziło jej trudnych chwil, wciąż zachowuje pogodę i radość.
"Nie mam żalu do losu. Mocne momenty nas kształtują" - podsumowuje gwiazda.
***
Zobacz więcej materiałów wideo: