Nie mamine umami nas w newsach mami, ale dziwne diety i potrawy celebryckiego światka
Bycie celebrytą, czy to świata filmu, telewizji, muzyki czy po prostu "słynnym porostem uhodowanym na ściance" nie dało jeszcze nikomu samo z siebie wiedzy i doświadczenia potrzebnych, by dawać innym dobre rady. Zwłaszcza dotyczące zdrowia i żywienia. A jednak jak się zdaje wielu słynnym osobom, wcale to nie przeszkadza i z lubością polecają swoim fanom przedziwne diety i kuriozalne pokarmy.
Kto kieruje się tylko zdrowymi nawykami żywieniowymi, niech pierwszy rzuci kamieniem — ja tego nie zrobię, jako że zwykłem spożywać klasyczne "słowiańskie śniadania" składające się z czarnej kawy, papierosa i kiszonego ogórka. Jednak w przeciwieństwie do wielu słynnych osób, nie mam zwyczaju doradzać komukolwiek takiej diety i chwalić jej wyimaginowanych zalet, w utrzymaniu mojej szczupłej sylwetki i doskonałej formy.
Co innego rodzime i zagraniczne gwiazdy show-biznesu. Szczerze i otwarcie polecają swoim obserwatorom przeróżne kulinarne cuda, dziwy i kurioza — czasem, na szczęście, tylko do spróbowania, niekiedy jednak jako pełnoprawne diety i propozycje codziennych posiłków.
Jeszcze jedną kategorię stanowią gwiazdy, które borykają się ze zrozumieniem idei stojącej za spożywaniem pokarmów. I nie mam tu na myśli zaburzeń odżywiania — to temat poważny, a z poważnych tematów się nie kpi. Chodzi raczej o sytuacje jakby żywcem przeniesione ze sceny z komedii "Czy leci z nami pilot?", gdy główny bohater przyznał, że "ma problemy z piciem", po czym wylał sobie szklankę wody wprost w twarz.
Flagowym przykładem diety nie z tego świata, jest pochłanianie kosmicznej energii ze Słońca, którą swego czasu propagował Jacek Stachursky. Muzyk twierdził, że potrafi normalnie funkcjonować bez żadnego konwencjonalnego jedzenia.
"Potrafię normalnie funkcjonować bez żadnego konwencjonalnego pożywienia. W końcu doszedłem do pełnego stanu niejedzenia. To oczywiście nie oznacza, że nie mogę jeść i pić. Nie ma nic złego w napiciu się szklanki wody czy herbaty, zdarza mi się to" - tłumaczył.
Jednak kilka lat później wycofał się z tych egzotycznych poglądów, stwierdzając, że w zasadzie "nie jest fachowcem" w tej kwestii.
Kilka lat temu wśród gwiazd popularnym zabiegiem dietetycznym był tak zwany detoks Szambala. Stosowały go - a co gorsza polecały swoim fankom - między innymi Zofia Zborowska i Joanna Racewicz. Cudowny ten, niemalże magiczny, zabieg polega na kilkudniowej zupełnej głodówce, zwieńczonej wysmarowaniem się miodem zmieszanym z mąką. Tak przynajmniej opisywała go Zborowska.
Joanna Racewicz dodała, że sama głodziła się dziesięć dni, ale jej "dietetyczna mentorka" ponoć obywa się bez pożywienia i dni 45. Tak, to dłużej niż trwał post Jezusa na pustyni.
Warto pamiętać, że próby bicia Jezusowego rekordu już kilkukrotnie zakończyły się śmiercią osób, które podejmowały to wyzwanie. Środowisko dietetyków i lekarzy tymczasem biło i wciąż bije na alarm, że detoks Szambala jest zwyczajnie niebezpieczny, nieskuteczny i szkodliwy.
"6-dniowa głodówka to nie tylko niewielkie obniżenie nastroju, bóle głowy lub omdlenia. W niektórych przypadkach może dojść do poważnych zaburzeń zdrowia, bo taki detoks obnaża słabsze strony organizmu" - ostrzegał serwis Polki.
Przygotowując się do roli Ady Monroe we "Wzgórzu Nadziei" Nicole Kidman tygodniami żyła jedynie na codziennych trzech jajkach na twardo. Jak donosił wtedy magazyn "Vogue" jedno zjadała rano na śniadanie, a dwa kolejne wieczorem. Kidman, to nie jedyna zresztą gwiazda, która robi sobie jaja ze zdrowego żywienia.
"Miałem klientkę, która przygotowując się do rozdania Oskarów jadła tylko jeden posiłek dziennie, który się składał z dwóch gotowanych jajek. Byłem w stanie przekonać ją, żeby dodała do tej diety migdały i koktajl proteinowy i witaminy. Dieta złożona z jajek to całkowita pomyłka, ponieważ, żeby wyrzeźbić ciało, potrzebujemy protein, a przede wszystkim musimy jeść wystarczająco dużo" - serwis Udziewczyn przytacza taką wypowiedź trenera personalnego gwiazd DavidaKirscha.
W gubieniu zbędnych kilogramów z pomocą gwiazdom przychodzą też Clenbuterol i Adderall - dwa leki na receptę, pierwszy na astmę, drugi wspomagające koncentrację u osób cierpiących na ADHD. Ich efektem ubocznym jest spadek masy ciała. Do stosowania tych leków swego czasu przyznały się Paris Hilton, Lindsay Lohan i Britney Spears.
Skąd nagła popularność leków na receptę? Okazuje się, że to wynik środowiskowego zakazu dla "starych, sprawdzonych sposobów".
"Tabletki dietetyczne i sterydy są niezwykle popularne. Po tym jak Kate Moss została przyłapana na braniu kokainy, agencje wprowadziły rygory dla tych dziewcząt, które używają kokainy i heroiny po to, by schudnąć" - tłumaczył to Justin Gelband trener modelek i gwiazd wybiegów z Nowego Jorku.
Dużo mówi się ostatnio o kulturze męskiej szatni i toksycznego maczyzmu - i sprawa nie zamyka się jedynie w kwasowej atmosferze polskiego Twittera, gdzie piłeczkę odbijają między sobą dziennikarze i prawnicy, ale szczęśliwie zaczyna być też postrzegana wśród tych najbogatszych z bogatych. W czasach gdy wszyscy z wyjątkiem wyborców Konfederacji już chyba zrozumieli, że w osiągnięciu sukcesu ciężka, solidna praca i poświęcenie się dla zadowolenia szefa są najmniej ważnym czynnikiem, znudzeni internetowi komicy sięgają po liny, by obalić w końcu z cokołów powagę wierchuszki listy "Forbesa".
Miliarderzy, jak się okazało, wcale nie pracują setki razy ciężej i dłużej, niż ich podwładni (a jest wręcz odwrotnie) i nie legitymują się żadnymi nadzwyczajnymi cnotami, na tle zwyczjanych szaraków. Tak, Elon Musk jest try-hardem i wiecznym mentalnym przegrywem, a Jeff Bezos zakompleksionym pozerem, który lubi fotki w towarzystwie młodych dziewczyn, obciachowe koszule i okulary w serduszka.
Ale my o jedzeniu, prawda? Także Mark Zuckerberg mimo swojej aparycji pierdołowatego robota zbudowanego z niskiej jakości materiałów, chciał swego czasu udowodnić, że posiada pokłady testosteronu jaskiniowca. Choć oczywiście nie nie chcę tu urazić naszego pradawnego antenata — on polował i zabijał z przymusu, nie dla przyjemności i nieraz cierpiał głód i chłód.
Tymczasem w 2011 roku twórca Facebooka podjął "osobiste wyzwanie", zobowiązując się jeść tylko mięso zwierząt, które sam zabił. Jacka Dorsey'a dyrektora generalnego Twittera podjął na przykład potrawą z kozy, którą sam wykarmił, a potem zabił. Męsko, prawda? Co prawda Markowi zbrakło krzepy, by poćwiartować zwierzę — wykonał to za niego zawodowy rzeźnik — ale liczy się przede wszystkim akt zabijania. Prawdziwy w kuchni i symboliczny w biznesie.
Jak niedawno napisał jeden z social mediowych śmieszków, mając na myśli wypowiedzi Elona Muska "I miliard miliardów dolców na koncie, nie zmieni tego, żeś przegryw". Myśl, jak widać, ma też idealne przyłożenie do innych cyfrowych bogaczy.
"Nie wiem, czy ktoś jeszcze tak robi. Ale prawda jest taka, że nie mam czasu dosłownie na nic. Czasami w trakcie karmienia rano syna przypominam sobie, że sama jeszcze nic nie jadłam. Wtedy zabieram jedzenie pod prysznic" - wyznała Jesica Biel w wywiadzie udzielonym po urodzeniu dziecka. Żona Justina Timberlake’a najbardziej poleca zjadanie w taki sposób płatków śniadaniowych i... kiełbasy.
Zobacz również: Justin Timberlake i Jessica Biel na romantycznych wakacjach. Co za czułości!
W 2016 roku na światło dziennie wyszła także prawda o tym, że piosenkach Michael Buble nie wie, którą stroną należy kierować do ust gotowaną kukurydzę, by wygodnie ją spożyć. "To, co robię ze swoją kolbą, to tylko i wyłącznie moja sprawa" - odpowiedział w końcu i zasadniczo nie można odmówić mu racji.
Eurowizja 2023. Blanka przeszła do finału. Wykonała piosenkę "Solo"
26 kwietnia informowaliśmy was, że polska tiktokerka Paulina Kozioł postanowiła zjeść popularną soplówkę jeżowatą — grzyba, który ponoć ma wiele prozdrowotnych właściwości. Niestety, dziewczyna szybko tego pożałowała, gdyż w jej przypadku wykazał on trujące działanie. W sieci napisała, że chętnie cofnęłaby czas.
Większą rozwagą, ale z pewnością nie mniejszą ciekawością świata wykazała się kilka lat temu Monika Brodka — prywatnie wielka entuzjastka kultury Japonii. W czasie swojej wizyty w tym kraju poznawała oczywiście również tajniki tej dalekiej kuchni. Zapytana o to, co najdziwniejszego jadła, zaskoczyła swoją odpowiedzią wiele osób.
"Spermę ryby w Tokio. Moja koleżanka Japonka, której tata jest sushi masterem, zabrała mnie do knajpy, a ponieważ absolutnie ufam jej w sprawach jedzenia, poddałam się bez dwóch zdań. Wiedziała, że jestem otwarta na nowe doznania, więc zamówiła dla mnie rybią spermę. Dostałam coś, co wyglądało jak móżdżek, miało pofalowaną strukturę, było kremowe, miało dziwny smak" - strzeliła Monika Brodka w wywiadzie dla magazynu "Aktivist".
Jak się jednak okazuje, od Japonii do Polski nie jest tak daleko — przynajmniej kulinarnie. Wiele osób zauważyło, że przecież odrobinę zapomnianą, a tradycyjną polską potrawą jest mlecz śledziowy — czyli również rybie nasienie.
Zobacz również: Monika Brodka posmakowała rybiej spermy! "Jestem otwarta na nowe doznania"