Nina Andrycz: Mroczny sekret aktorki wyszedł na jaw dopiero po śmierci
Nina Andrycz (†103) przyznawała się w wywiadach, że będąc premierową, dwa razy dokonała aborcji. Jednak najprawdopodobniej aktorka pierwszy raz zaszła w ciążę, będąc młodą dziewczyną.
Życie Niny Andrycz to gotowy scenariusz filmowy. Przeżyła dwie wojny światowe, widziała Imperium Rosyjskie i Rewolucję Październikową. W 1934 roku skończyła Państwowy Instytut Sztuki Teatralnej w Warszawie. Piękna, zdolna, szybko zaczęła robić karierę.
W książce Andrycz "My - rozdwojeni", zawierającej liczne autobiograficzne wątki, czytamy zaskakujące zdanie: "Pod koniec stycznia lekarz skonstatował ciążę". Andrycz jako ojca dziecka wskazuje Dymitra Dymka, kolegę, którego poznała kilka lat wcześniej, będąc w klasie maturalnej.
Oboje nie chcieli dziecka. Ona nie kochała chłopaka, chciała grać, on zasłaniał się tym, że nie nadaje się na jej męża. W 1938 roku lekarz wykonał aborcję.
- Wyłożyłam pieniądze. Musiałam jeszcze podpisać oświadczenie, iż "w śmierci mojej nikogo nie winię" - czytamy w książce aktorki. O tym fakcie biografowie aktorki nie wspominali.
W 1947 roku Andrycz poślubiła premiera Józefa Cyrankiewicza. Przed ślubem aktorka zapowiedziała narzeczonemu, że nie chce mieć dzieci. On chciał być ojcem, był pewien, że żona zmieni zdanie. Ona trwała przy swoim.
- Jak za drugim razem (będąc żona premiera - przypis red.) szłam na zabieg, moja mama się popłakała. Tłumaczyła mi: "Nie rób tego. Z pierwszym zabiegiem się pogodził, ale drugiego ci nie daruje. Bo pokazujesz, że ci na nim nie zależy" - opowiadała Nina Andrycz.
Nie tylko matka płakała, płakał i Cyrankiewicz. - Żaden wyrzut tak by mnie nie zabolał jak te łzy mężczyzny, który nagle pojął, że żadnego dziecka ja mu już nie dam - pisała aktorka.
Andrycz tłumaczyła swoją decyzję tym, że nie czuje instynktu macierzyńskiego, że pracuje, rodzi role, a one nigdy jej nie zostawią, nie zawiodą.
Pytana, czy nie boi się, że na starość zostanie sama, za przykład podawała historię Marleny Dietrich, która miała córkę, ale rodzicielki nie szanowała, nazywała ją "toksyczną matką".
Trudno napisać, że Andrycz nie przeżywała aborcji. Napisała nawet wiersz dla nienarodzonej córki. Tuż przed śmiercią, leżąc w szpitalu, obserwowała pacjentkę, którą opiekowała się córka.
- Chciałabym mieć córkę - odezwała się do przyjaciółki, która obok siedziała. Przyjaciółka twierdzi, że Andrycz powiedziała to bardzo szczerze.
***
Zobacz więcej materiałów: