Reklama
Reklama

Nina Terentiew: Dlaczego rozpadły się jej dwa małżeństwa?

Nie wyróżniała jej zjawiskowa uroda. Nosiła okulary, miała wadę wymowy. Ale od pierwszego spotkania pokochała telewizję. Na całe życie. W osiągnięciu sukcesu pomogła jej niezłomna wola i wyniesiona z domu wiara w siebie. Niedawno Nina Terentiew obchodziła 70. urodziny, ale nie myśli o emeryturze, bo jak zostawić miłość życia?

Dzieciństwo i młodość upłynęły jej wśród przyszłych gwiazd: z Markiem Kondratem bawiła się przy trzepaku, w liceum im. Dąbrowskiego, do którego chodziła, rok wyżej uczył się Jerzy Zelnik, znała braci Englertów. Ale, inaczej niż oni, nie śniła o show-biznesie. 

„Znosiłam do domu wszystkie chore i pokrzywdzone psy oraz koty. Marzyłam o tym, żeby zostać weterynarzem. Moim idolem był doktor Dolittle” - zdradziła magazynowi "Party".

Wybrała jednak polonistykę, by spełnić niezrealizowane marzenie mamy. I dlatego, że miała pewność, że się na nią dostanie. Gdzie indziej mogło pójść jej gorzej – przedmioty ścisłe nie były jej mocną stroną.

Reklama

Po ślubie z Robertem Terentiewem opuściła stolicę i zamieszkała w Kołobrzegu. Tam zaczepiła się w Radiu Koszalin, ale czuła, że ani praca, ani małżeństwo to nie jest to. W 1971 r. wróciła więc do Warszawy. Trafiła do „Pegaza”. „Pomyślałam, że niebo się nade mną otworzyło” – wspomina. 

Dzięki temu spotkała Stanisława Grochowiaka, profesorów Świderskiego i Kotarbińskiego. Oraz inne sławy.

„W bufecie telewizyjnym poznałam Starszych Panów. Zaprzyjaźniłam się z Markiem Grechutą i Czesławem Niemenem. Wieczorem przy winie słuchałam żartów Jurka Dobrowolskiego czy Staszka Tyma. Na wakacjach w Krzyżach poznałam Agnieszkę Osiecką. I jak miałam nie pokochać telewizji? To było nieustanne zachłystywanie się światem i tym, co w nim najpiękniejsze” – opowiadała.

Telewizja rządzi się swoimi prawami. Wszystko zawsze musi wyglądać i brzmieć idealnie. Ona idealna nie była, ale rodzice od najmłodszych lat starali się, by miała wysoką samoocenę.

„Powtarzali, że jestem najmądrzejsza, najpiękniejsza, i na pewno wszystko mi się w życiu uda” – mówi Nina. 

I to ją trzymało w pionie, choć nie zawsze było lekko. 

„Miałam kompleksy związane z wymawianiem 'r'. Gdy miałam zadać pytanie na wizji, pisałam je sobie tak, by nie było w nim tej litery” – przyznaje. 

Na pewno nie pomógł jej chłód Ireny Dziedzic. Delikatnie mówiąc, nie była jej ulubienicą...

„Tak jak inni dziennikarze, musiałam stanąć przed komisją weryfikującą moją dykcję i wymowę. Pani Irena Dziedzic stwierdziła, że z taką wadą raczej się nie nadaję. Tylko dzięki przewodniczącemu komisji, profesorowi Młynarczykowi, który stwierdził, że to nie wada, tylko cecha wrodzona, dostałam kartę ekranową, i to bezterminową” – wyznała po latach.

Ciągle musiała walczyć o swoją pozycję. Już trzy miesiące po urodzeniu syna Huberta wróciła do pracy. I żałuje tylko tego, że nie miała dla niego więcej czasu. Ale Hubert, dziś radca prawny, powtarza, że mama pokazała mu, jak kochać dziecko, nawet jeśli ma się mało czasu. 

„Nie zdecydowałam się na kolejne dziecko. Nie miałam czasu na macierzyństwo, nie było ono moim priorytetem” – przyznaje Terentiew. 

Z synem łączy ją mocna więź. Gdy Hubert żartuje, że był dzieckiem z kluczem na szyi, mama mu odpowiada: „Ja też nim byłam i obojgu nam to wyszło na zdrowie”. 

Jej zaangażowanie w pracę zostało docenione: w 1980 r. objęła stanowisko kierownika redakcji publicystyki. Wahała się, czy przyjąć ofertę. Zgodziła się pod warunkiem, że wciąż będzie mogła zajmować się tym, co kocha najbardziej: dziennikarstwem.

Jaką jest szefową? Zarówno do 2006 r. w TVP, jak teraz w Polsacie, nie miała kompleksów, że jest kobietą.

„W pracy wiem, czego chcę, a czego nie. Być może się mylę, ale mówienie »tak« i «nie«, szybkie podejmowanie decyzji nie sprawia mi problemu” – deklaruje. 

Wiesław Walendziak nazywał ją jedynym facetem na Woronicza z wiadomą częścią ciała. Coś w tym jest – jako jedyna kobieta wylądowała w zestawieniu „Gentlemana” z tytułem First Lady. 

Tomasz Raczek mówił o niej: „caryca telewizji”, bo zawsze otaczał ją dwór. Setki osób oddałoby sporo, by móc się do niego zaliczać.

Wielu pomogła, odkryła m.in. Justynę Steczkowską, Agatę Młynarską czy Michała Wiśniewskiego. W jej gabinecie na 14. piętrze Polsatu znajdują się dowody sympatii od gwiazd: obrazy Kory Jackowskiej i Hanny Bakuły, zdjęcia z Marylą Rodowicz, Krzysztofem Krawczykiem. Mało kto jej odmawia, jednym z nielicznych był Kazik Staszewski.

W pracy nie zostawia miejsca na wątpliwości, w życiu prywatnym owszem. Rozpadły się jej dwa małżeństwa. 

Z pierwszym mężem Robertem Terentiewem, z którym ma syna Huberta, nadal utrzymuje kontakt i spotyka się na weekendowych obiadkach.

Jej drugim mężem został Tadeusz Kraśko, ojciec znanego dziennikarza Piotra. Nina nigdy jednak nie zdradziła, dlaczego zdecydowała się na kolejny rozwód. 

„Świat pełen jest chłopców w krótkich spodenkach bez względu na wiek. A ja chcę, żeby traktowano mnie poważnie, żeby mężczyzna nie był egoistą, żeby jego słowo znaczyło słowo” - stwierdziła wymownie w jednym z wywiadów.

Caryca przekonuje, że syn Hubert i wnuk Stasio to jedyni mężczyźni, jakich jej potrzeba. Na samotność nie narzeka, a raczej sobie ją chwali i często o niej po prostu marzy! 

„Samotny wieczór w domu to créme de la créme. Pies mnie grzeje, ja oglądam dobry film na VOD. Nie czytam scenariuszy, nikt nie chce wpaść na wino. Duży luksus” – zapewnia.


Joanna Lenart

Życie na Gorąco Retro
Dowiedz się więcej na temat: Nina Terentiew
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy