Nowa osoba w domu Mandaryny
Była żona Michała Wiśniewskiego Święta Wielkanocne spędzi w gronie najbliższych. W jej domu przy świątecznym stole pojawi się jednak nowa osoba...
"Jesteśmy jedną wielką, włoską rodziną: razem biesiadujemy. W takiej atmosferze wychowujemy dzieci" - mówi Marta w rozmowie z "Na żywo".
"W ubiegłoroczne święta Bożego Narodzenia dołączyła do nas mama mojego mężczyzny. Było nas więcej i weselej. Za to tak lubię święta".
"Piosenkarka" zapowiada, że nie ma zamiaru spotkać się w najbliższym czasie z ojcem swoich dzieci. "Michał raczej nas nie odwiedza. Zwykle mój ojciec zawozi dzieci do niego, a potem odbiera. Przynajmniej tak było na Boże Narodzenie. Pojechały, ubrały choinkę, poczekały na Mikołaja i wróciły do nas. Nie wiem, jak będzie teraz, ale do Wielkanocy zdążymy się jeszcze dogadać".
Marta zapytana o relacje z były mężem, powiedziała: "Nie rzucamy już w siebie siekierami i nie krążymy dookoła, jak po polu minowym. Staramy się znaleźć jakiś kompromis. Dzwonimy do siebie, gdy zaistnieje potrzeba. Spotykamy się w przedszkolu, na imprezach okolicznościowych dzieci. Potrafimy już chyba ze sobą rozmawiać. To wielki postęp. Oby tak dalej. Najlepiej żeby nikt nikomu nie wchodził w drogę. Wtedy się dogadamy".
"Wolałabym, żeby nasze stosunki były miłe i przyjazne, ale lepiej będzie, gdy zostaniemy wyłącznie znajomymi. Nie chcę z nim wchodzić w żadne interesy. Dojrzałam do podejmowania własnych decyzji artystycznych. Stąd moje rozstanie z Kasią [Katarzyna Kanclerz - była menedżerka Mandaryny - przyp.red.], która mnie blokowała i wciskała w dziwną muzykę. Pod koniec kwietnia chcę wydać singla, który nie będzie przypominać typowej Mandaryny. Będzie bardziej dojrzały" - zapowiada "piosenkarka".
Marta zaznacza, że nie myśli o kolejnym dziecku ze względu na cukrzycę: "Ciężko byłoby mi zajść w ciążę - ze względu na moją chorobę. No i jestem już po trzydziestce... Nie wiem, czy udałoby mi się to wszystko skleić".
"W tej chwili czuję się dobrze. Od czasu, gdy dostałam po głowie od pana profesora Tatonia, który się mną opiekuje, wzięłam się za siebie. Już dwa razy błysnęło czerwone światło od organizmu. Wylądowałam w szpitalu nieświadoma tego, że prowadzę zły tryb życia. Bo jak człowieka nic nie boli, to myśli, że jest nieśmiertelny. Dlatego teraz staram się o siebie dbać i mądrze planować wszystkie swoje zajęcia".