O związkach polskiej gwiazdy krążyły legendy. Trzeciego męża całkowicie uzależniła od siebie
Lidia Zamkow – wybitna reżyserka i znakomita aktorka – była jedną z najbardziej wpływowych kobiet PRL-u. Miała opinię awanturnicy, która zawsze dopnie swego, nawet jeżeli wymagałoby to naprawdę ostrej walki. Sama mówiła o sobie, że kobietą jest w domu, a w pracy musi być twardym facetem. „Swoją płeć wystarczająco eksponuję w obcowaniu z mężem i synem. Do teatru muszę zakładać spodnie” - twierdziła.
O reżyserce i aktorce mówiono, że nie znosi przeciętnych sztuk, "grzecznych" inscenizacji, marnych aktorek i... nudnych mężczyzn. Pierwszego męża - aktora Jana Świderskiego, z którym prowadziła w Krakowie konspiracyjny teatr - zostawiła właśnie dlatego, że wydawał się jej nudny.
"Wybitny artysta, nieciekawy człowiek" - powiedziała o nim w wywiadzie wiele lat po rozstaniu.
Z drugim mężem - tłumaczem i pisarzem Maciejem Słomczyńskim, znanym również jako Joe Alex - rozwiodła się, bo nie mogła znieść, że pozwala jej rządzić w domu. Znalazła kiedyś na stole w kuchni karteczkę z wykaligrafowaną jego ręką fraszką: "Chciałem o tobie napisać, kochanie moje. Naprawdę chciałem, ale się boję". W pierwszej chwili uznała, że to świetny żart, ale po pewnym czasie zrozumiała, że Maciejowi wcale nie było do śmiechu, gdy to pisał. Wkrótce potem odeszła od niego.
"Dom to mój azyl. Tu czerpię siły do walki. Tu nie mogę walczyć..." - wyznała po latach, opowiadając o powodach rozstania z ojcem swego jedynego syna.
Inna sprawa, że gdy zdecydowała się na rozwód, była już bezgranicznie zakochana w młodszym od niej o 11 lat Leszku Herdegenie, który wydawał się jej ideałem mężczyzny, bo miał wszystko, czego brakowało jej pierwszemu i drugiemu mężowi.
Herdegena, któremu nieśmiertelność zapewniła rola Pentuera w nominowanym do Oscara "Faraonie" oraz ballada "Pieśń o małym rycerzu", Lidia Zamkow po raz pierwszy zobaczyła jesienią 1950 roku na prowadzonych przez siebie zajęciach w krakowskiej PWST. Od razu jej się spodobał, ale wtedy jeszcze nawet jej do głowy nie przyszło, że mogliby być parą. Była świeżo po ślubie z Maciejem Słomczyńskim, a i Herdegen nie był wolny. Dobrze znała jego żonę, Halinę Zaczek, którą też uczyła aktorstwa.
Oboje - Leszka Hederdegena i Halinę Zaczek - gdy w 1953 roku skończyli studia, ściągnęła do Teatru Wybrzeże w Gdańsku, którym kierowała. Ale tylko Herdegenowi dała rolę w "Barbarzyńcach" - drugiej sztuce, którą wyreżyserowała po przeprowadzce do Trójmiasta.
Lidia Zamkow była zachwycona 24-letnim debiutantem - jego talentem, urodą, głosem. By zatrzymać go w Gdańsku, zaoferowała mu stanowisko kierownika literackiego. Nie udało się jej jednak przekonać swojego ulubieńca, by pojechał z nią do Warszawy, dokąd w 1955 roku ściągnął ją pierwszy mąż, Jan Świderski, żeby wyreżyserowała w Teatrze Domu Wojska Polskiego, którego był dyrektorem artystycznym, "Romeo i Julię" Szekspira w nowym przekładzie swego "aktualnego" męża, Macieja Słomczyńskiego. Spotkanie z mieszkającym w stolicy Maciejem zaowocowało... ciążą. W 1956 roku na świat przyszedł ich syn Piotr.
Leszek Herdegen wrócił do Krakowa. Jego małżeństwo z Haliną Zaczek istniało już wtedy tylko na papierze, a że zaproponowano mu etat w Starym Teatrze, więc - jak wspominał po latach - "nie było innego wyjścia, jak wsiąść w pociąg i jechać".
Drogi Leszka i Lidii ponownie skrzyżowały się dopiero na początku 1958 roku, gdy reżyserka przyjęła zaproszenie dołączenia do zespołu krakowskiego Teatru im. Juliusza Słowackiego. Lidia Zamkow zgodziła się ponoć na przenosiny do Krakowa pod warunkiem, że dyrektor Bronisław Dąbrowski pozwoli jej wystawić "Wizytę starszej pani" i zagrać w niej główną rolę. Chciała wrócić nią, po 11-letniej przerwie, do aktorstwa.
W dramacie Dürrenmatta stworzyła wybitną kreację, o której recenzenci pisali, że jest zapierającym dech w piersi pokazem mistrzowskiego kunsztu. O ile jako reżyserka i aktorka wspięła się na nieosiągalne dla innych wyżyny, o tyle jako kobieta nie czuła się szczęśliwa.
Dwuletni syn ciągle chorował, a w jej związku z ojcem Piotra zaczynało brakować żaru. Pewnego dnia wpadła przypadkiem na Rynku Głównym na biegnącego na próbę do Starego Teatru Leszka Herdegena. Zwierzył się jej, że już dawno rozstał się z żoną, ale wciąż nie wystąpił o rozwód, więc formalnie nadal są małżeństwem. Poskarżył się też, że jego dyrektor nie ma na niego pomysłu i że gra ostatnio same "ogony". Nie spodziewał się, że kilka miesięcy później dostanie główną rolę w "Apelacji Villona", którą na scenie przy placu Szczepańskiego wyreżyserowała... Lidia Zamkow.
Choć reżyserka nigdy wprost tego nie potwierdziła, nie oponowała, gdy słyszała plotki, że do Starego przeniosła się z jego powodu. Faktem jest, że od tamtej pory stanowili artystyczny duet, dla którego w teatrze nie było rzeczy niemożliwych.
"Leszek Herdegen jest moim ulubionym aktorem" - mówiła reżyserka po premierze najpierw "Na dnie" Gorkiego, potem "Indyka" Mrożka.
"Leszek jest też moim ulubionym mężem" - żartowała, gdy oboje przygotowywali się do premiery "Matki Courage i jej dzieci" Brechta, podczas której 13 stycznia 1962 roku po raz pierwszy mieli wyjść razem na scenę jako małżeństwo.
U boku Lidii Zamkow Leszek rozkwitł jako artysta i jako mężczyzna. "Stał się idolem. Wszystkie dziewczyny się w nim kochały. Był po prostu bohaterem. Tak scenicznym, jak i pozascenicznym. Razem ze Sławomirem Mrożkiem i grupą wspaniałych poetów krakowskich wszędzie bywali, mieli niesamowitą popularność" - wspominała jego koleżanka z teatru, Irena Jun.
Leszek Herdegen dzięki kreacjom w przestawieniach żony przez cztery lata z rzędu wygrywał plebiscyt "Dziennika Polskiego" na "najulubieńszego aktora Krakowa", każdego wieczora znajdował w swej garderobie bukiety kwiatów z przypiętymi bilecikami od wielbicielek, a po każdym przestawieniu przed teatrem czekało na niego przynajmniej kilka zauroczonych nim pań.
Lidia Zamkow nie bała się, że ukochany zostawi ją dla innej. Nie tylko dlatego, że - jak powiedział o nim jego najbliższy przyjaciel, Sławomir Mrożek - bał się kobiet, ale przede wszystkim dlatego, że był w żonie szaleńczo zakochany i bardzo wobec niej lojalny, także jako aktor.
"Mógł wszystko. Mógłby grać u Jarockiego, u Swinarskiego. A on słuchał swojej Lidki i uważał, że współpraca z którymś z wielkich reżyserów byłaby formą zdrady" - twierdził Antoni Pszoniak, z którym Leszek przez pewien czas dzielił garderobę w stołecznym Teatrze Studio.
Lidia Zamkow w żadnym teatrze nie zagrzała miejsca zbyt długo. Razem z mężem jeździła po całej Polsce z autorskimi spektaklami ich własnego teatralnego studia małych form. Zawsze podróżowali z synem reżyserki i jego ukochanym psem, bernardynem Raulem.
"Rezerwowano dla nas apartamenty: dla trzech osób z psem. Wprawdzie przepisy zabraniają przyjmowania zwierząt w hotelach, ale Raula jako artystę traktowano na wyjątkowych prawach" - opowiadała Lidia w wywiadzie.
Raul "zagrał" w inscenizacji "Ludzi bezdomnych", którą Zamkow wyreżyserowała w Teatrze Telewizji.
"To nasz rodzinny spektakl. Mój mąż gra w nim główną rolę, nasz 14-letni Piotruś debiutuje u jego boku jako Franek Judym, a Raul pojawia się jako maskotka" - mówiła przed premierą przestawienia w 1971 roku.
Jedyny syn oraz trzeci mąż byli dla reżyserki najważniejsi. "Rodzina, a w szczególności dziecko, zawsze są w moim życiu na pierwszym planie, poza wszystkimi inscenizacjami. Myślę nawet, że bez tego prywatnego zaplecza życiowego nie powstałyby moje prace teatralne, a w każdym razie nie takie, jakie powstają" - wyznała dziennikarce "Zwierciadła".
"Moja sztuka wynika z nieustannej myśli o tym, jak wychować Piotrusia, czego go uczyć. Kreować człowieka to dużo więcej niż stworzyć 25 realizacji scenicznych. Z tej pedagogiki indywidualnej pozostaje mi luźny materiał, który wykorzystuję w pracy nad sztukami teatralnymi" - dodała.
Lidia i Leszek praktycznie się nie rozstawali. Zdarzało się, że na oczach koleżanek i kolegów, z którymi akurat pracowali, "załatwiali" sprawy prywatne.
"Były awantury z wyzwiskami, kopniakami, bo, mówiąc prawdę, oboje kochali wódeczkę" - wspominał ich Antoni Pszoniak.
To, że mieli problem z napojami wysokoprocentowymi, wiedzieli wszyscy ich znajomi. O ile jednak reżyserka po prostu lubiła wypić tyle o ile, o tyle aktor wpadł w szpony nałogu i całkowicie stracił kontrolę nad wyniszczającym jego organizm uzależnieniem. Żona tolerowała jego słabość do mocnych trunków, ale sen z oczu spędzała jej myśl, że w końcu zabije to Leszka.
Załamała się, gdy 15 stycznia 1980 roku - kilka miesięcy po 50. urodzinach - jej "ulubiony aktor i ulubiony mąż" zmarł nagle na serce. Straciła ochotę do życia, zrezygnowała z reżyserowania, zamknęła się w domu.
Jesienią 1981 roku Adam Hanuszkiewicz namówił ją jeszcze, by zagrała Matkę w sztuce "Do Damaszku" Strindberga, którą wystawiał na scenie Teatru Narodowego, a Grzegorz Warchoł przekonał, żeby wystąpiła w serialu "Życie Kamila Kuranta" jako babka głównego bohatera. Przyjęła obie role i, mimo że była już bardzo chora, zrobiła z nich aktorskie perełki.
Lidia Zamkow przeżyła Leszka Herdegena o dwa i pół roku. Odeszła 19 czerwca 1982 roku. Oboje spoczywają na cmentarzu Rakowickim w Krakowie.
Zobacz też:
Ryszarda Hanin i Jan Świderski: O tym romansie mówiła cała Warszawa. Odbiła męża przyjaciółce
Zaproponowali Hakielowi napisanie książki o Cichopek. Podjął decyzję
Żona Bruce’a Willisa wspomniała o trudach życia. Szokujące wyznanie gwiazdy