Ojciec wywierał na nią presję
Aktorka już od najmłodszych lat żyła w dużym stresie. Rodzice mieli względem niej bardzo ambitne plany i ogromne oczekiwania.
Andrzej Żmuda Trzebiatowski, tata Marty, a na co dzień wójt Przechlewa, by córka mogła stać się wartościowym człowiekiem, musiał złożyć ofiarę... - donosi "Świat&Ludzie".
Był nauczycielem zajęć technicznych, jego żona uczyła geografii. Jako nauczyciele nie zarabiali dużo, a oboje chcieli, by córka stała się kimś lepszym, niż tylko przeciętną dziewczyną z Przechlewa.
"Moi rodzice byli młodzi, mieli czas, chęci i zapał, żeby mnie wychowywać. Od początku czułam presję, że oczekiwania wobec mnie są ogromne. Pracowali w wakacje, więc wywozili mnie i brata na dwa miesiące do dziadka i babci. Zapadła wieś, cztery domy na krzyż" - wspomina aktorka.
W końcu jej ojciec znalazł sposób, by zarobić pieniądze, które później zainwestuje w córkę:
"Na początku lat 90. wyjechał do Niemiec w okolice Hanoweru. Znalazł pracę w piekarni. To był kawał ciężkiej roboty. Wstawał wcześnie rano i cały dzień pracował w uciążliwych warunkach" - mówi jeden z mieszkańców Przechlewa w rozmowie z magazynem.
"Ale po kilku latach jego wyjazdów, rodzina wyraźnie odżyła. Nie ma co ukrywać, dorobili się na tych saksach. W końcu Andrzej przestał jeździć do Niemiec i zajął się polityką. Został wójtem, i dobrze, bo to bardzo porządny człowiek, który dba o naszych mieszkańców, tak jak o swoją rodzinę" - dodaje.
O Marcie mówią teraz wszyscy. Jej tata dopiął swego i uczynił z córki "kogoś lepszego".
"Z Przechlewa nikogo nie było stać nawet na wyjazd do Warszawy, nie mówiąc już o życiu tam" - twierdzi koleżanka aktorki.
Marta Żmuda Trzebiatowska doskonale zdaje sobie sprawę, że swój sukces zawdzięcza przede wszystkim tacie, który wyłożył pieniądze na jej studia w stolicy i pomagał finansowo, aż odniosła sukces.
Aktorka jest typowana do zwycięstwa w show "Taniec z gwiazdami". Czy wygra i da satysfakcję ojcu?