Olga Bończyk zdobyła się na trudne wyznanie. „Kilka osób odchodziło na moich rękach”
Olga Bończyk (56 l.) dała się poznać jako osoba uduchowiona i empatyczna. Jak ujawniła na konferencji „Zmiana jest kobietą” zorganizowanej przez Fundację „Serce nie ma zmarszczek”, wrażliwości nauczyły ją doświadczenia życiowe, a w szczególności towarzyszenie bliskim osobom w odchodzeniu. Bończyk wyznała, że zaszczyt uczestniczenia w chwilach tak ostatecznych sprawił, że oswoiła lęk przed śmiercią.
Olga Bończyk, Irena Santor, Grażyna Szapołowska, Dorota Deląg i kompletnie odmieniona Magdalena Wójcik znalazły się wśród gości zaproszonych przez Fundację „Serce nie ma zmarszczek” na konferencję „Zmiana jest kobietą”.
Podczas zorganizowanego w warszawskim Pałacu Staszica spotkania gwiazdy poruszały niezwykle ważne tematy, w tym tak trudne, jak umieranie. Olga Bończyk ujawniła, że niejednokrotnie była świadkiem ostatnich chwil bliskich jej osób. Te doświadczenia całkowicie ją odmieniły. Jak wyznała podczas panelu dyskusyjnego, zrozumiała, że nie ma sensu tracić energii na lęk przed śmiercią. Wręcz przeciwnie, jest zdania, że koniec ziemskiej egzystencji może być początkiem czegoś pięknego:
„Wchodziłam na salę szpitalną bez lęku. W ogóle nie boję się śmierci. Mam przekonanie, że tam po drugiej stronie jest lepiej”.
Olga Bończyk dała się poznać jako osoba, której sprawy duchowe są bardzo bliskie. Cztery lata temu podzieliła się z „Faktem” swoim podejrzeniem, że jej głos może mieć działanie uzdrawiające. Jak wtedy wspominała:
"Często jestem proszona o piosenkę „Jej portret”. Na ludzi ukochana piosenka działa jak najlepsza terapia, więc jeśli mogę w ten sposób być taką terapeutką, która przynosi innym ulgę muzyką, jakbym mogła odmawiać? Lubię muzyką przynosić szczęście czy spokój”.
Jak wyznała artystka podczas konferencji Fundacji „Serce nie ma zmarszczek”, życiowe doświadczenie sprawiło, że jest szczególnie wrażliwa na kwestie związane z kruchością ludzkiego życia i tajemnic odchodzenia.
Po tym, gdy los uczynił ją towarzyszką i świadkiem ostatnich chwil bliskich jej sercu osób, zrozumiała, że to ogromny zaszczyt:
„Nie wiem, czy to jest przywilej, czy taki dar losu, że bardzo wielu, bardzo ważnych dla mnie ludzi odchodziło niemal na moich rękach. Grażyna Szapołowska powiedziała, że to pewien przywilej i honor od losu, że można być z kimś w tej ostatniej minucie, w ostatnim tchnieniu, które z siebie wydaje. Na początku to była moja mama, potem mój tato. Później moja przyjaciółka… i jeszcze kilka osób odchodziło na moich rękach”.
Bończyk ujawniła, że te doświadczenia, które wiele osób mogłoby uznać za traumatyczne, paradoksalnie ugruntowały w niej wrodzony optymizm:
„Pomijając głębię rozpaczy, która w każdym z nas się budzi, ten moment jest tak wyjątkowy i niewątpliwie zmienia perspektywę patrzenia na życie i sprawia, że w nas też coś się zmienia. Te odejścia bardzo bliskich mi ludzi, również zmieniały mnie i to w człowieczą stronę również i w poczucie, że nikt z nas nie trwa wiecznie. Trzeba się cieszyć życiem póki trwa, kochać je, zakochać się w nim, zakochać się w sobie i po prostu żyć i brać wszystko pełnymi garściami”.
Jak tłumaczyła artystka, bycie świadkiem odchodzenia bliskich przekonało ją, że nie ma powodów do obaw, bo po drugiej stronie na pewno coś nas czeka. A nawet, kto wie, czy nie jest to jeszcze lepsze niż to, czego doświadczamy podczas swojej ziemskiej wędrówki:
„Szaleństwem byłoby powiedzieć, że nie mogę się doczekać, kiedy przejdę na drugą stronę i spotkam moich bliskich, bo aż tak nie garnę się do tego, żeby kończyć żywot na ziemi. Mam naprawdę bardzo dobre życie. Uważam jednak, że odejścia moich bliskich dały mi wiarę w to, że to ziemskie życie nie jest najlepszym momentem w życiu naszych dusz i wszystko można zmienić, jeśli nie w tym wcieleniu, to warto przejść w następne wcielenie, żeby pozmieniać dużo rzeczy dla siebie i dla innych”.
Zobacz też:
Rodzice Olgi Bończyk przeszli przez piekło. Oboje spotkał ten sam los
Olga Bończyk wciąż ma żal do bliskich Wodeckiego. Tak ją potraktowali