Ostatni wywiad Zbigniewa Wodeckiego! "Nie potrafię odmówić bliźniemu, nawet jeśli jedzie wódą"
Był jednym z najbardziej wszechstronnych, utalentowanych i lubianych artystów. Zbigniew Wodecki (†67) kochał życie i swoją pracę. Zmarł 22 maja w jednym z warszawskich szpitali. Z "Rewią" rozmawiał kilka miesięcy temu.
W wywiadach mówił pan: "Szef mnie lubi i z wzajemnością". Kogo miał pan na myśli?
- Pana Boga oczywiście. Czuję wyraźnie, że ktoś się mną opiekuje i ratuje z przeróżnych opresji. Już dawno powinienem zginąć przy tym moim lenistwie. Gdyby to wszystko tak się nie ułożyło, kto wie, gdzie i kim bym dziś był. Ktoś odgórnie tym pokierował...
Często rozmawia pan z Bogiem?
- Nie jestem aż tak bezczelnym typkiem, żeby mu bezustannie zawracać głowę swoją osobą. Przecież to jest bardzo zajęty gość, mający cały świat na głowie. Niemniej jednak czasami go o coś proszę.
Spełnia pana prośby?
- Czuję Jego wsparcie...
Dlaczego tak dużo pan koncertuje?
- Jestem zmuszony. Mam rodzinę, którą muszę wyżywić. Niestety, jestem nałogowcem, jeżeli chodzi o występowanie, co nie przeczy temu, że jestem także potwornym leniem. Są we mnie dwie natury. Po ojcu jestem zestresowanym, nerwowym człowiekiem, po mamie - dobrym i uczciwym. Pomiędzy tym wszystkim leży poczucie humoru, które mam podobno duże. Nauczyłem się mieć dystans do tego, co robię, i do swojego życia.
Dlaczego koncertowanie określa pan mianem włóczęgostwa?
- Kiedyś marzyłem o spokoju, o tym, aby codziennie chodzić do pracy, a potem wracać do domu. Los bywa jednak przekorny. A dziś nie wyobrażam sobie życia bez tej włóczęgi...
To włóczęgostwo kosztowało pana wiele wyrzeczeń?
- Bywało tak, że kiedy syn Paweł otwierał mi drzwi, wołał: - Mamusiu! Przyjechał ten pan, co śpiewa w telewizji "Pszczółkę Maję!". Wreszcie uświadomiłem sobie, że goniąc za sukcesem, straciłem najważniejszą rzecz - bliski kontakt z dziećmi. Potem starałem się im to rekompensować, rozpieszczając, ale poczucie straty we mnie pozostało...
Podobno zawsze pomaga pan biednym?
- Nie potrafię odmówić bliźniemu, gdy na ulicy prosi mnie o pieniądze, nawet jeśli jedzie od niego wódą. To mam po mamie, która była chodzącym aniołem. Gdy widzę kobiety sprzedające kwiatki po dwa złote, serce mi się kraje i kupuję hurtem wszystkie. Myślę, że z tego względu kawałek nieba mi się należy...