Paolo Cozza: Polska okazała się moim drugim domem!
Przyjazd do Polski całkowicie odmienił życie Paolo Cozzy (56 l.). W wywiadzie dla "Życia na Gorąco" gwiazdor wyjawia, co sądzi o naszym kraju. Zdradza też powody swojego wyjazdu ze słonecznej Italii...
Życie na Gorąco: Śni pan już po polsku?
Paolo Cozza: Nie, bo twarda ze mnie sztuka. Ciągle jestem stuprocentowym Włochem, więc sny mam włoskie. Mój sposób myślenia też nie uległ jakiejś radykalnej zmianie i moje priorytety się nie zmieniły. Choć przyznam szczerze, że w ubiegłym roku po raz pierwszy od przyjazdu do Polski cierpiałem przez jakiś czas na bezsenność. To efekt stresu związany z pracą. Czyli w jakiś sposób dałem się jednak w końcu spolonizować.
Co konkretnie ma pan na myśli?
- Dla typowego Włocha nie do pomyślenia jest, by praca przesłaniała mu wszystko inne. Owszem, jest ważna, ale nie aż tak, by nie móc spędzić wieczoru z przyjaciółmi i najbliższymi. Nie bez powodu uchodzimy za naród, który żyje najdłużej. Dlaczego? Bo doceniamy prywatne kontakty towarzyskie, lubimy się bawić, relaksować i odpoczywać. Nie zamartwiamy się, co wydarzy się jutro, żyjemy tu i teraz.
To sprawdzona recepta na udane i szczęśliwe życie?
- Jak najbardziej! Często się śmiejemy, żartujemy i - co istotne - nie narzekamy. W Polsce, szczególnie w dużych miastach, ludzie biorą nadgodziny, nie mają wolnych weekendów, żyją w zawrotnym tempie. Rywalizują, ścigają się, chcą się za wszelką cenę wykazać. Zamiast spędzania czasu z rodziną ślęczą do późna nad robotą, przez co żyją w nieustannym napięciu i potęgują stres. A co za tym idzie: najróżniejsze cywilizacyjne choroby.
Co jeszcze różni Włochów i Polaków w podejściu do pracy?
- W Polsce osoby na kierowniczych stanowiskach są przeważnie ważnymi figurami. A przynajmniej tak są odbierane. Mimo że mają wielu asystentów, muszą osobiście wszystkiego pilnować. Nieustannie kontrolować swoich pracowników i sprawdzać współpracowników. Ja prowadząc firmę, ale rzadko mówię ludziom, co mają robić, bo ciągle zastanawiam się, czy takim postępowaniem nie zabiję w nich kreatywności. Doceniam ich zaangażowanie, darzę zaufaniem, a kiedy ktoś mnie rozczaruje zawsze daję drugą szansę.
W naszym kraju mieszka pan od dwudziestu pięciu lat. Łatwo jest być obcokrajowcem nad Wisłą?
- Nie ma znaczenia w jakim miejscu się żyje, bo wszystko zależy od naszego nastawienia. Pozytywne myślenie to podstawa sukcesu. Kiedy na początku lat dziewięćdziesiątych przyjechałem do Warszawy, zaczynałem wszystko od zera. Nie znałem języka, nie miałem kontaktów. Nie byłem jednak żadnym uciekinierem, nie przyjechałem też za swoją miłością, nie miałem żadnego punktu zaczepienia. W rodzinnym Mediolanie miałem natomiast pracę, przyjaciół i ułożone życie. A mimo to zdecydowałem się rzucić wszystko i spróbować czegoś innego.
Dlaczego?
- Polacy mnie zafascynowali. Swoim nieco naiwnym podejściem do życia, czystą duszą, honorem, brakiem zepsucia. Urzekli mnie otwartością, spontanicznością, wiarą w lepsze jutro. Nie zapominajmy, że były to czasy, gdy ludzie zarażali się energią i byli pełni nadziei. Dziś wprawdzie świat się skurczył, wszyscy mamy te same zabawki, ale nadal posiadacie tę swoją specyficzność, która mnie zachwyciła.
Nie widział pan w Polakach żadnych wad?
- Aż tak dobrze nie było. Jesteście jednym z najbardziej narzekających narodów. Niemal na każdym kroku słyszałem: „Tutaj nie da się zarobić dużych pieniędzy”. Słyszę też: „Trzeba wyjechać za granicę, by do czegoś dojść”. No i każdy bez wyjątku Polak zawsze miał i ma rację!
Nie myślał pan o emigracji do innego kraju?
- Nie, choć wyobrażenie moich rodaków o Polsce było zerowe, a z dzisiejszej perspektywy nawet dość zabawne. Odradzali mi tę podróż w jedną stronę, nie tylko ze względu na chłodny klimat. Kiedy mówiłem, że jadę na stałe do Polski, byli bardzo zdziwieni i zaniepokojeni. Pytali, czy są tam sklepy, drogi i samochody!
Mimo to zdecydował się pan osiąść tutaj na stałe.
- Tak naprawdę nie mam jednoznacznej odpowiedzi, dlaczego. Pozornie lepszym miejscem do życia byłby jakiś kraj w Ameryce Południowej. Jest tam ciepło, są piaszczyste plaże, ludzie tańczą na ulicach i ciągle słychać muzykę. Możesz jednak przez całe życie kochać się w blondynkach, ale nie wiadomo kiedy, przychodzi moment, gdy poznajesz brunetkę, i wiesz, że to kobieta twojego życia. Tak było ze mną, stąd nie potrafię do końca wytłumaczyć, dlaczego to właśnie Polska okazała się moim drugim domem.
***
Rozm. Artur Krasicki