Paulina Holtz: „Czasami warto się na chwilę zatrzymać”!
Paulina Holtz (40 l.) jest aktywna, działa na wielu polach i żyje w wielkim pędzie. Zawsze jednak znajduje czas dla rodziny.
Aktorka jest jedynaczką. Od dziecka pragnęła silnych rodzinnych więzi. Kiedy się usamodzielniła, zaczęła regularnie organizować spotkania, by członkowie familii mogli się lepiej poznać. Od wielu lat tworzy szczęśliwy związek, jest mamą dwóch dziewczynek.
W Twoim domu nie ma zbyt wiele elektroniki. To prawda?
Dla moich córek, Tosi i Marcysi, nie jest to wielki problem. Ostatnio jedna z nich zapomniała kodu do telefonu i przez tydzień go nie używała. Kiedy wreszcie włączyła komórkę, miała ponad 2200 wiadomości. I była tym autentycznie przerażona.
Przykład idzie z góry?
U nas w domu czymś zupełnie naturalnym są gry planszowe, książki, prace ręczne. Oczywiście zdarza się, że dzieciaki korzystają z nowoczesnych urządzeń, ale głównie w celach edukacyjnych. Ostatnio czas wolny spędzamy grając w planszówkę "Jak to wtedy było". Jest rewelacyjna!
Dlaczego?
Inspiruje rodzinne opowieści, jest pretekstem do rozmów, do poznania siebie nawzajem i historii członków rodziny. Warto czasem zatrzymać się na chwilę w tym szalonym pędzie, powspominać. Do tej gry są dołączone albumy, "Opowiedz mi, babciu", "Opowiedz mi, dziadku". To świetna rozrywka.
A Ty pamiętasz swoją ulubioną zabawę z dzieciństwa?
"Czterej pancerni i pies". Ja zawsze byłam psem! Nigdy nie chciałam być Marusią czy Lidką, tylko Szarikiem, który nosi meldunki w pysku. Poza tym większość czasu spędzałam na podwórku z kolegami. Głównie wisieliśmy na drzewach, bo przed moim domem był sad pełen jabłoni, grusz i śliw. Jeździłam też dużo na deskorolce i na rowerze. Byłam typem chłopczycy, rzadko nosiłam sukienki, chciałam, by było mi wygodnie skakać po drzewach i trzepakach.
Jednym słowem nie należałaś do grzecznych dziewczynek?
Pamiętam jak mama szła ze mną na zakupy i kazała coś przymierzać. To było dla mnie istną torturą. Po pierwsze zawsze chciałam spodnie, a po drugie jak je zakładałam, to nawet nie podchodziłam do lustra, tylko sprawdzałam, czy wygodnie się robi w nich przysiady i zadziera nogi do wspinaczki na drzewa. Ze swoją przyjaciółką zrobiłyśmy sobie jeszcze puszkę na listy, która jeździła pomiędzy naszymi domami na specjalnie przerzuconej linie. Żałuję, że dziś to życie podwórkowe praktycznie zanikło.
Jak wyglądają relacje dziadków z Twoimi córkami?
Moja mama jest dość specyficzną babcią, taką, która niekoniecznie umie się z dziewczynkami bawić. Raczej rozmawia z nimi jak z dorosłymi, zabiera je do kina czy do teatru, za kulisy. Stara się pokazać im świat ze swojej perspektywy, zarażając je własnymi pasjami. Natomiast mój tato jest typem zbieracza i przynosi wnuczkom całą masę nieoczywistych rzeczy do zabawy, opowiada o tych dziwnych przedmiotach, pokazuje, do czego służą. Ostatnio sprezentował im stary drewniany plecak, zbity z desek powiązanych pasami. Albo 100-letnie łyżwy, przywiązywane do nóg!
A jak Ty wspominasz swoich dziadków?
Najwięcej mogę opowiedzieć o mamie mojego taty, babci Amelii, której nie ma z nami już kilkanaście lat. Opiekowała się mną, kiedy byłam mała. Do dziś pamiętam zapach wykrochmalonej pościeli i pastowanych podłóg w jej domu. Miała piękny głos. Kiedy budziłam się rano, słyszałam jak śpiewa psalmy. Babcia Marianna, mama mojej mamy, przez większość życia mieszkała w Siedlcach, dopiero w ostatnich latach przeprowadziła się do Warszawy, co pozwoliło mi poznać ją bliżej. Odeszła w ubiegłym roku.
Jeśli miałabyś poprosić: "opowiedz mi, babciu", jakiej historii byłabyś najbardziej ciekawa?
Historii miłosnej babci Amelii i dziadka Edwarda. Chciałabym się dowiedzieć, jak się poznali, jak zakochali w sobie. Dziadek był chemikiem, w czasie okupacji siedział w obozie, uciekł, potem się ukrywał, przeżył. Już po wojnie przez zupełny przypadek kolega postrzelił go na polowaniu. Zmarł, kiedy mój tata był kilkuletnim chłopcem.
Warto chyba zapisywać takie rodzinne historie.
Jak najbardziej! Dlatego swoim córkom założyłam specjalne zeszyty, w których skrupulatnie notowałam różne ważne rzeczy, nawet jeszcze zanim przyszły na świat. Zapisywałam emocje moje i Michała, taty dziewczynek, poród, ich pierwsze słowa. Wyszedł z tego bardzo ciekawy pamiętnik. Robię też Tosi i Marcysi zdjęcia pod domem w tym samym miejscu, w różnych porach roku. Wspaniała pamiątka.
Widzę, że rodzinne tradycje są dla Ciebie bardzo ważne.
Oczywiście! Tym bardziej, że jestem jedynaczką i szczerze muszę przyznać, że nigdy nie było u nas takich bliskich relacji. Dlatego, kiedy zaczęłam mieszkać sama i urządziłam pierwszą Wigilię w swoim domu, to zebrała przy wigilijnym stole wszystkich, których się dało. Mieliśmy okazję, by wreszcie lepiej się poznać. Takie spotkania to teraz nasza rodzinna tradycja.
***
Zobacz więcej materiałów wideo: