Paulina Młynarska w końcu odnalazła szczęście
W swoim życiu Paulina Młynarska (48 l.) zajmowała się ratowaniem innych, aż w końcu zrozumiała, że powinna zacząć od siebie. Minęło wiele lat, zanim podjęła taką decyzję.
Miałam 14 lat, kiedy Andrzej Wajda, na planie swojego filmu "Kronika wypadków miłosnych", zmusił mnie do zagrania nago bardzo odważnej sceny erotycznej z udziałem 18-letniego wówczas śp. Piotra Wawrzyńczaka. Byłam pod wpływem środków uspokajających i alkoholu podanych mi przez inne osoby dorosłe pracujące przy produkcji - wyznała Paulina Młynarska. Ale to tylko jedna z wielu dramatycznych sytuacji w jej życiu...
Wychowała się w artystycznej rodzinie. Mama Adrianna Godlewska była aktorką, a ojciec Wojciech Młynarski uwielbianym poetą i artystą kabaretowym, który skupiał na sobie uwagę nie tylko na scenie, ale i w domu. Cierpiał na cyklofrenię.
Choroba powodowała u niego długie okresy depresji na przemian ze stanami manii. Tak było przez całe lata pozornego zdrowia, które zakrapiał alkoholem. Żona robiła, co mogła, by wspierać męża, który z dnia na dzień stawał się niedostępny, ale przy tym, niestety, zaniedbała swoje dzieci.
- Trudno wymagać od bogów Olimpu, żeby podcierali tyłki maluchom - wspomniała Paulina, która odkąd pamięta, tęskniła za rodzicami. I marzyła o mieszkaniu w bloku, gdzie mama czekałaby na nią z obiadem...
Szybko musiała dorosnąć. Kiedy przyszła do szkoły po premierze "Kroniki wypadków miłosnych", zauważyła, że koleżanki, koledzy, ale i nauczyciele oglądają jej nagie zdjęcia w piśmie o kinematografii. Wtedy podjęła decyzję, że wyjedzie z Polski. Rok później była już we Francji, gdzie chodziła na castingi, ale też chwytała dorywcze prace.
Zagrała w kilku filmach, także rozbieranych, przez co niektórzy zarzucali jej udział w porno-biznesie. - Film, który wywołał taką burzę, był jednym z odcinków tzw. "różowej serii". Serialu komediowego, w którym debiutowało wiele młodych aktorek i aktorów we Francji. Ale nigdy nie zarabiałam w porno-biznesie - wyjaśniała.
Do Polski wróciła po pięciu latach, będąc w ciąży. Z ojcem Alicji, Pawłem, nigdy nie stworzyła małżeństwa. Rozstali się po kilku miesiącach. Potem wzięła ślub z mężczyzną, którego nawet nie chce wspominać.
Drugiego męża poznała, grając w teatrze, trzecim był francuski pisarz i reżyser. Z ostatnim - Amerykaninem Michaelem Moritzem przeżyła trzy lata. Od rozstania z nim w 2010 r. z nikim się nie związała. W 2016 r. wydała książkę "Jeszcze czego!", w której opisuje swoje relacje z mężczyznami.
- Kiedy tylko zaczynały się typowe hocki-klocki, jak rządzenie moim życiem, połajanki, wymuszanie seksu, sceny zazdrości, zdrady, nadużywanie alkoholu, dragi, kace, humory, wrzeszczenie na moje dziecko i impertynencje w stosunku do moich przyjaciół, kończyło się krótkim "gudbaj!" - napisała.
Kilkanaście lat temu zaczęła chodzić do terapeuty.
Czytaj dalej na następnej stronie...
Dziennikarka idąc na terapię, chciała zrozumieć, dlaczego ma napady paniki, nienawidzi własnego ciała, pragnie śmierci, dlaczego nie udały się jej cztery małżeństwa. I po co wiąże się z mężczyznami, którzy są uzależnieni albo mają kłopoty psychiczne. Na te wszystkie pytania znalazła jedną odpowiedź.
- Jestem dzieckiem z rodziny dysfunkcyjnej. Kłopoty takich osób zostały rozpracowane na przykładzie dorosłych dzieci alkoholików. Mechanizm radzenia sobie z problemami jest podobny jak w rodzinach dotkniętych chorobami psychicznymi - tłumaczy dziś Paulina.
Już wie, że dobierała sobie ludzi uzależnionych. To za każdym razem była próba uratowania kogoś, kogo w przeszłości nie udało jej się uratować. Odtwarzanie scenariusza skazanego z góry na porażkę, bo człowiek wyniósł z domu nawyk, który go ukształtował.
- Wtedy zamiast żyć swoim życiem, zajmuje się głównie ratowaniem bliskiej osoby - dodaje.
Terapia nauczyła Paulinę tego, że każdy odpowiada sam za siebie i że druga osoba musi zaznać konsekwencji swojego nałogu, by z niego wyjść. Dziś jest kobietą, która potrafi czerpać szczęście z najdrobniejszych rzeczy i sytuacji. I tą wiedzą dzieli się z innymi.
Wydała osiem książek, pisze felietony, została także trenerką jogi. W swoim domu na Krecie organizuje obozy. W końcu odnalazła równowagę. Zarabia, rozwija się i wciąż... czeka na miłość, choć nie jest jej niezbędna do życia. Mówi, że sama sobie "wydała dekret o tym, że jest szczęśliwa".
- A kiedy o tym zapominam, idę w góry i wyliczam sobie w myślach wszystko, co osiągnęłam. Wtedy się okazuje, że jestem totalną szczęściarą! Moja córka i ja jesteśmy zdrowe, mam swój dom i ciepłą wodę w kranie, stałą pracę, przyjaciół, nie mam długów... Mogłabym tak wyliczać do wieczora - podsumowuje.
***
Zobacz więcej materiałów: