Pieńkowska płakała i krzyczała. Na nic to się zdało. Pożegnała się z pracą
Jolanta Pieńkowska w polskich mediach zrobiła sporą karierę. Przed laty była jedną z najważniejszych dziennikarek w kraju i prowadzącą główne wydanie "Wiadomości". Dziś mało kto pamięta, w jakiej atmosferze odchodziła z Woronicza. Od plotek na ten temat długo huczało. W końcu głos zabrała sama zainteresowana, która przyznała, że jej ostatnie miesiące pracy w TVP były piekłem. "Kłóciłam się, płakałam, krzyczałam, nawet się obrażałam. Ale ile można?" - opowiadała w głośnym wywiadzie gwiazda telewizji.
Jolanta Pieńkowska to jedna z bardziej znanych gwiazd telewizji. Choć dziś nie gra już pierwszych skrzypiec w mediach, nadal cieszy się sporą popularnością wśród widzów.
Na początku kariery zawodowej nic nie wskazywało, że zwiąże swoją przyszłość z pracą przed kamerą. Zaczynała bowiem jako... stewardesą amerykańskich linii lotniczych. Potem była asystentką ambasadora USA w Polsce. Pracowała także w agencji reklamowej.
Zwrot nastąpił w 1990 roku. Wówczas Jolanta wzięła udział w konkursie ogłoszonym przez TVP na prezenterkę stacji. Na castingu wypadła świetnie, a jej kariera na Woronicza nabrała zawrotnego tempa.
Szybko stała się jedną z twarzy "Wiadomości", potem prowadziła też programy publicystyczne: "W centrum uwagi" i "Monitor Wiadomości", a także wieczory wyborcze.
W roli prezenterki głównego wydania "Wiadomości" zadebiutowała 2 sierpnia 1990 r. i kontynuowała pracę w tej roli do 10 października 2004 r.
W pewnym momencie niespodziewanie pożegnała się z pracą w TVP. Długo nie chciała ujawnić, co takiego się stało, że odeszła z telewizji. W końcu udzieliła wywiadu tygodnikowi "Przegląd", w którym rozliczyła się z byłym już pracodawcą.
By przeciąć wszelkie spekulacje, opowiedziała o kulisach pracy w TVP i przyczynach nagłego odejścia. Okazało się, że dziennikarka nie była w stanie znosić dłużej nacisków politycznych.
"Ile można walić głową w ścianę? To nie jest tak, że miałam nagłe olśnienie i powiedziałam sobie: OK, odchodzę z telewizji! To był proces, decyzja dojrzewała, to narastało. Pierwszy sygnał przyszedł dwa lata temu – afera Rywina i nieprawdopodobne manipulacje przy materiałach" - wyznała.
Wyznała, że za zmiany w materiałach odpowiedzialny był ówczesny dyrektor TAI, Janusz Pieńkowski.
"Był na tyle sprytny, że np. szedł na montaż i zmieniał. W lutym ub.r. nie wytrzymałam, powiedziałam szefowi redakcji, że mam dość tej sytuacji. Więc zostałam wezwana na rozmowę do Pieńkowskiego, który wysłał mnie na trzytygodniowy urlop. I zaraz zaczęły się telefony od kolegów: dyrektor zaciera ręce, że po tych trzech tygodniach nie będę już miała do czego wracać" - opowiadała.
Atmosfera zrobiła się nieprzyjemna. Dochodziło do szokujących wręcz scen na Woronicza:
"Bo ze mną nie było łatwo. Kłóciłam się, płakałam, krzyczałam, nawet się obrażałam. Ale ile można? Kiedy prowadziłam program, starałam się, żeby wyglądał on tak, jak chcę. Żeby były w nim takie tematy, jakie chcę. I przygotowywane przez tych reporterów, których chcę. Więc ci, którzy nie dostali tematu, szli do kierownictwa i się skarżyli. Łatwo sobie wyobrazić, jak się pracuje w takiej atmosferze..." - mówiła w wywiadzie.
W końcu podjęła decyzję, że czas pożegnać się z pracą w TVP. Wielu jej kolegów było mocno zaskoczonych.
"Wyszłam w piątek z Woronicza, obdzwoniłam przyjaciół, że już jestem wolnym i szczęśliwym człowiekiem. W sobotę poszłam do fryzjera i pani, u której czeszę się od lat, zapytała: 'Pani Jolu, co się stało? Pierwszy raz od wielu miesięcy przyszła pani uśmiechnięta'" - wyjawiła dziennikarka.
Dość szybko Pieńkowska znalazła pracę w jednym z kobiecych magazynów, gdzie pełniła funkcję redaktor naczelnej. Po paru latach swoje miejsce znalazła w TVN, z którą to stacją związana jest do dzisiaj.
Zobacz też:
Szokująca prawda o rozwodzie Pieńkowskiej. Wyszło na jaw coś senacyjnego