Polski aktor zmarł w biedzie i zapomnieniu. Zagórski cały majątek przegrał na wyścigach i w kasynach!
Wojciech Zagórski - jeden z ulubionych aktorów Stanisława Barei, któremu „nieśmiertelność” przyniosła rola kolejkowicza „pan tu nie stał” w komedii „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz” - był uzależniony od hazardu. Grał we wszystko i przegrał wszystko... Doszło do tego, że musiał żebrać o zapomogę, bo nie miał za co pochować matki!
Wojciech Zagórski swą trwającą prawie siedem dekad przygodę z aktorstwem rozpoczął w Teatrze I Armii Wojska Polskiego. Miał zaledwie 16 lat, gdy w październiku 1944 roku razem z dwoma przyjaciółmi z podwórka - Tadeuszem Janczarem i Józefem Nalberczakiem - zaciągnął się do wojska, by bronić ojczyzny:
"Wszystko zaczęło się na froncie, w drodze do Berlina. Doszedłem do Berlina, będąc żołnierzem i aktorem jednocześnie. Wstępując bowiem do armii, zostałem również przyjęty do teatru, gdzie występowałem głównie jako recytator" - wspominał po latach w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej". Niestety, jego życie zawierało nie tylko te chwalebne momenty.
Po wyzwoleniu Wojciech Zagórski, Tadeusz Janczar i Józef Nalberczak zgłosili się na egzaminy do warszawskiej Szkoły Dramatycznej. Zagórski wyznał pod koniec życia, że w dostaniu się do studium aktorskiego pomogła mu... charakterystyczna twarz.
"W czasie okupacji, zanim wstąpiłem do wojska, zostałem wypchnięty przez Niemca z tramwaju tak nieszczęśliwie, że uderzyłem twarzą o nawierzchnię ulicy i połamałem sobie kości czaszki. To nadało mojej twarzy ten charakterystyczny wygląd" - opowiadał Maciejowi Wiśniowskiemu z "Nie". Na profesjonalnej - innej niż wojskowa - scenie Wojciech Zagórski zadebiutował w czerwcu 1946 roku.
Wcielił się w powstańca warszawskiego w spektaklu "Droga do świtu", który w Teatrze Powszechnym, jednym ze stołecznych Miejskich Teatrów Dramatycznych, wyreżyserował Bohdan Pepłowski. Wkrótce potem aktor wyjechał do Olsztyna, potem przeniósł się do Opola, by w 1950 roku wrócić do Warszawy i dołączyć do zespołu Teatru Klasycznego. Cztery lata później po raz pierwszy stanął przed kamerą na planie filmu "Pod gwiazdą frygijską".
Był już wtedy stałym bywalcem nielegalnych kasyn, z których słynęła ulica Mochnackiego, oraz wyścigów konnych na Służewcu: "Wojtek był człowiekiem całkowicie oddanym pasji hazardu, która w jego przypadku przeszła niestety w uzależnienie"- opowiadał później na łamach książki Rafała Dajbora "Jak u Barei czyli kto to powiedział" jeden z przyjaciół Zagórskiego, aktor Maciej Rayzacher.
Trudno nawet powiedzieć, by nałóg aktora był tajemnicą poliszynela. O tym, że Wojciech Zagórski jest uzależniony od hazardu, wiedzieli wszyscy jego znajomi: "To chyba był największy hazardzista wśród aktorów. Grał we wszystko! Zdarzały mu się momenty, w których potrzebował jakichkolwiek pieniędzy. Dlatego pozostawił po sobie taką masę epizodów, bo brał każdą pracę, żeby mieć za co grać" - wyznał Dajborowi reżyser Janusz Zaorski, wspominając aktora.
Faktem jest, że Wojciech Zagórski przyjmował każdą rolę, bo - jak żartował w wywiadach - nie stać go było na odmawianie. Choć pracował pełną parą, nigdy nie miał grosza przy duszy. Wszystko, co zarobił, zostawiał przy karcianym stoliku czy w kasie zakładów na Służewcu. Hazard zniszczył ostatecznie małżeństwo aktora i wpędził go w biedę.
Gdy matka, z którą był bardzo związany, ciężko zachorowała i po perforacji wrzodu dwunastnicy leżała w szpitalu, grał w kasynie, żeby zdobyć środki na zakup krwi do transfuzji! Twierdził później, że matka potrzebowała tak dużo krwi, że przekroczyło to możliwości szpitala i zmusiło go do organizowania zapasów krwi we własnym zakresie i na własny koszt. Tak przynajmniej napisał we wniosku o zapomogę adresowanym do Zarządu Głównego Związku Artystów Scen Polskich. Bezskutecznie.
ZASP przyznał aktorowi zapomogę dopiero, gdy jego matka umarła. Okazało się, że Zagórski nie miał za co jej pochować, więc znajomi pomogli mu zorganizować i sfinansować pogrzeb. Niestety, nawet po śmierci matki aktorowi nie udało się wyrwać ze szponów hazardu. Zdarzało się, że zadłużał się u kolegów, by grać:
"Zawsze gdzieś komuś coś był winien" - wspominała Zofia Czerwińska, u boku której zagrał m.in. w serialu "Alternatywy 4" - "Wojtek był bardzo miłym kolegą, utalentowanym aktorem i cudownym człowiekiem o jednej wielkiej życiowej wadzie. Był to hazardzista" - powiedziała o nim autorowi książki "Jak u Barei czyli kto to powiedział".
Wojciech Zagórski zrezygnował z aktorstwa i przeszedł na emeryturę wkrótce po tym, jak krytyk miesięcznika "Teatr" nazwał "katastrofą" jego występ w sztuce "Romulus Wielki". Aktor zagrał w niej w 2009 roku w Teatrze Polonia Krystyny Jandy.
"On po prostu nagle znikł nam z oczu. Nie mam pojęcia, jak wyglądały jego ostatnie lata" - twierdziła Zofia Czerwińska, gdy w maju 2016 roku dowiedziała się o śmierci kolegi (Czerwińska przeżyła Zagórskiego o trzy lata - zmarła w marcu 2019 roku).
"Był to dusza człowiek. Uwielbiał grać na scenie i... na wyścigach. Pożyczał nawet na to ode mnie pieniądze, ale zawsze oddawał. Grywał drugoplanowe role w każdym niemalże filmie polskim i serialu telewizyjnym, tworząc z tych epizodów perełki" - napisał o nim na łamach internetowej "Encyklopedii Teatru Polskiego Witold Sadowy.
Wojciech Zagórski odszedł w kompletnym zapomnieniu 29 kwietnia 2019 roku. Wiadomość o tym trafiła do mediów dopiero dwa tygodnie później. W ostatniej drodze (spoczął na Powązkach) towarzyszyła mu jedynie garstka dawnych znajomych.
Zobacz też:
Agustin Egurrola ujawnia smutną prawdę o zarobkach w TVP. Podobno zarabiał najlepiej!
Remigiusz Mróz i Joanna Opozda zostali parą? Znany pisarz komentuje.
Była pierwszą żoną Andrzeja Seweryna. Małżeństwo trwało tylko trzy lata!