Polski gwiazdor wydziedziczył swoją rodzinę. Nie do wiary, kogo umieścił w testamencie
Waldemar Kocoń należał w latach 70. ubiegłego stulecia do grona najpopularniejszych gwiazd polskiej sceny muzycznej. „Uśmiechnij się, mamo” i „Moje chryzantemy” - jego największe przeboje – nucił pół wieku temu cały kraj. Zmarły 3 września 2012 roku artysta zostawił po sobie 17 płyt, kilkadziesiąt piosenek i... 3 dzikie koty. Jaki los spotkał jego ulubieńca - serwala Rexusa oraz koty rasy savannah, Aidę i Maxima, które hodował w swoim domu w Warszawie?
Waldemar Kocoń potrafił godzinami opowiadać o swoich kotach. Rexusa - pięknego serwala, którego przywiózł ze Stanów, gdzie przebywał na emigracji prawie dwie dekady - nazywał "ukochanym synkiem".
"Zazdroszczę mu egzotycznej urody i egzotycznego dystansu do polskiej rzeczywistości" - chwalił się nim w rozmowie z portalem koty.pl.
Nie jest tajemnicą, że przez ostatnie lata swego życia piosenkarz zmagał się z białaczką. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego dni są policzone, więc - jak napisał na łamach "Angory" jego przyjaciel, nieżyjący już dziennikarz Bohdan Gadomski - zadbał o los Rexusa, Aidy i Maxima. W swym testamencie Waldemar Kocoń dokładnie zapisał, co ma stać się z jego podopiecznymi, gdy on odejdzie z tego świata.
Waldemar Kocoń pod koniec życia walczył nie tylko z białaczką, ale też z nowotworem mózgu. Gdy wiedział już, że przeszczep szpiku, który miał mieć wykonany w jednym ze stołecznych szpitali, nie da spodziewanych rezultatów i jedynie o kilka miesięcy przedłuży jego gehennę, odmówił poddania się dalszemu leczeniu.
"Zrezygnował z trzeciej chemioterapii, nie chciał przeszczepu szpiku. Nie poszedł na transfuzję krwi, chociaż był coraz słabszy. W ostatnich dniach zaczął niewyraźnie mówić, złamał rękę, dostał zapalenia płuc. Trafił do szpitala. Leżał pod aparatem tlenowym i z trudem oddychał" - napisał Gadomski w "Angorze", relacjonując ostatnie godziny życia przyjaciela.
Choć piosenkarz miał brata i siostrę, nie utrzymywał z nimi kontaktu, więc przy jego łóżku czuwała Krystyna Demska-Olbrychska, żona Daniela Olbrychskiego, z którą łączyła go długoletnia i serdeczna przyjaźń. Była mu bliższa niż syn z nieprawego łoża, Robert, który wygumkował go ze swojego życia.
To właśnie Krystyna Demską-Olbrychską poprosił na łożu śmierci, by zaopiekowała się jego savannahem Maximem.
"Młodszego kota, bo dogaduje się z jej suczką yorkshire terrier, wzięła do siebie Krystyna Olbrychska" - potwierdził Bohdan Gadomski we wstrząsającym artykule "Ostatnie dni, godziny życia Waldemara Koconia: Ja się nie dam! Ja z żelaza jestem człowiek...".
Kocoń zostawił pod serwetą w swoim warszawskim domu testament, w którym rozdysponował cały majątek i zdecydował o losie kotów. Artysta wydziedziczył i rodzeństwo, i syna. Wyraził wolę, by sprzedać należący do niego samochód oraz kolekcję obrazów, a uzyskane w ten sposób środki przekazać na Dom Artystów Weteranów w Skolimowie.
"Jeszcze za życia poprosił, żeby - gdy umrze - jego dziki afrykański kot serwal Rexus został uśpiony, chyba że weźmie go ktoś z przyjaciół" - twierdził Bohdan Gadomski.
Po otwarciu testamentu okazało się jednak, że zapisał Rexusa w spadku warszawskiemu ZOO. Kot trafił do ogrodu i spędził w nim resztę życia.
Niestety, Maxim, którym mieli się zająć państwo Olbrychscy, uciekł. Mimo że wyznaczono za jego zlokalizowanie nagrodę pieniężną, nie udało się go odnaleźć. Nieznane są też losy Aidy. Kotka rasy savannah najprawdopodobniej znalazła nowy dom jeszcze przed śmiercią swego opiekuna, bo w testamencie Waldemar Kocoń nawet o niej nie wspomniał.
Zobacz też:
Waldemar Kocoń publicznie nazwał Ewę Drzyzgę... idiotką! O ich konflikcie mówiła cała Polska!
Takie wykształcenie ma Krzysztof Ziemiec. Nie planował pracy w telewizji
Ziemiec uleczony przez magiczną wodę? Lekarze nie mogli uwierzyć