Prawdziwa twarz Wiesławy Judek z "Sanatorium miłości". Długo kryła, dlaczego wzięła udział w programie TVP!
Wiesława Judek (68 l.) podbiła serca widzów "Sanatorium miłości". Tego jedynego w programie jednak nie znalazła. Teraz przyznaje, że tak naprawdę nie po to przyszła do programu. Tygodnik "Rewia" ujawnia, jak teraz wygląda jej życie. A zmieniło się w nim sporo, do czego przyczynił się nieoczekiwany spadek...
Z pewnością była najbardziej barwną postacią drugiej edycji "Sanatorium miłości".
Wiesława Judek (68 l.) pochodzi z Białegostoku.
Ale ćwierć wieku spędziła we Włoszech. I widać to dzisiaj w jej temperamencie.
Długo nie ujawniała powodów, dla których zgłosiła się do programu.
"Wcale nie przyszłam szukać kandydata na męża" – mówi teraz "Rewii".
Śmieje się z plotek powstających na jej temat.
"Nie zależy mi na taniej popularności. Nieprawdą jest też, że chciałam spędzić miesiąc na koszt telewizji" - dodaje.
W Białymstoku mieszka z synem Andrzejem. Córka Barbara żyje z dziećmi w Warszawie – Julią (21 l.) i Michałem (18 l.).
A do programu zgłosił ją Mateusz, bratanek, z którym łączy ją wielka miłość.
"Przekonał mnie do tego. Ale nie wierzyłam, że postawią mnie przed kamerami, żebym wygłaszała płomienne mądrości" - mówi Wiesia.
Czerpie je z własnego, niełatwego życia. Za mąż wyszła jako nastolatka, ale nie zaznała miłości.
"Byłam gówniarą. Dałam się omotać słowom i lizakom, bo zawsze lubiłam słodycze" - opowiada.
Godzinami może opowiadać o gorzkiej samotności, wysiłku, jakim jest wychowywanie dwójki dzieci, o biedzie, która zmusiła ją do emigracji.
W Rzymie imała się każdej pracy. Ale dzięki optymizmowi szybko zyskiwała sympatię pracodawców.
"Najmilej wspominam pracę w biurze podróży. Zaprzyjaźniłam się z jego właścicielką, Shirin, uciekinierką z Iranu" - wspomina.
Do Białegostoku wróciła już jako emerytka. Zaczęła pomagać innym – najpierw szyła, poprawiała ubiory, projektowała. Za darmo.
Potem na święta, jako wolontariuszka, szykowała paczki dla najuboższych.
W domu spokojnej starości opiekowała się pensjonariuszami. Z bratankiem zbierali z piekarń chleb dla organizacji pomagających samotnym.
Kiedy wybuch epidemii koronawirusa jednych unieruchomił, jej dodał woli walki – musiała pomóc i w Białymstoku, i we Włoszech, gdzie zostali przyjaciele!
Z koleżankami szyła maseczki i wysyłała je do Rzymu. Ostrzegała, że wkrótce wirus pojawi się w Polsce.
W Białymstoku jako pierwsza nosiła maseczki, mimo że ma problemy z sercem i kłopoty z oddychaniem.
"Robiłam to z szacunku dla innych. I wykorzystałam popularność, dając przykład odpowiedzialności" - wyznaje.
Nie zapomniała o uczestnikach" Sanatorium miłości". Gdy jakiś czas temu sześcioro z nich nie mogło porozumieć się z TVP, została mediatorem i udało się rozwiązać problem.
Zaskakujący spadek odmienił jej życie
Chętnie teraz jeździ też do miejsc, w których przydają się jej dobre rady.
Niedawno w spadku otrzymała dom w Brzezinach. Sama nadzoruje jego remont.
Wkrótce się tam przeprowadzi, ale nie zostawi swoich podopiecznych, którym pomaga w Białymstoku! To oni mówią o niej święta Wiesława.
Od niedawna prowadzi też prywatny telefon zaufania. Każdy, kto ma jakiś problem, może do niej zadzwonić.
Nikomu nie odmawia wsparcia. Dzwonią do niej nawet w środku nocy.
Pomogła już setkom osób z kraju i z zagranicy. Cała Wiesia!
***