Reklama
Reklama

Przemysław Babiarz: Cuda zdarzają się u nas od pokoleń

Bywało, że błądził, ale nigdy nie stracił wiary. Dziennikarz ma mocne dowody, że Opatrzność od zawsze czuwała nad jego rodziną.

- O Panu Bogu mówię z większym zaangażowaniem niż o sporcie. Dzieje się to z prostej przyczyny: Stwórca jest dla mnie ważniejszy - zapewnia Przemysław Babiarz (55 l.).

Wiarę w jego rodzinie przekazywano z pokolenia na pokolenie. Rodzice nie traktowali spraw religii powierzchownie. Wielkim autorytetem w tych kwestiach był dla Przemka ojciec. Jako mały chłopiec zadawał mu mnóstwo dociekliwych pytań.

- Objaśniał mi wszystko, co jest związane z mszą świętą, z sakramentami, spowiedzią, różańcem - wylicza Babiarz. Razem śpiewali w kościelnym chórze, starał się go we wszystkim naśladować.

Reklama

Kiedy podrósł, zaczął samodzielnie zgłębiać prawdy wiary. Dużo czytał. W domowej biblioteczce znalazł książkę o świętej Teresie z Lisieux. Ta lektura zmieniła jego życie.

- Pokazywała człowieka, który ma bardzo bliską i osobistą relację z Bogiem. W której Pan Bóg to jest taki towarzyszący przyjaciel i w każdej chwili można z nim rozmawiać - opowiada Przemysław.

W tym czasie zaczął się też interesować historią swojego rodu. Okazało się, że wiele zawdzięczają Opatrzności. Rodzina mamy podczas II wojny światowej wiele razy musiała zmieniać lokum. Wreszcie znalazła bezpieczne schronienie w klasztorze karmelitanek w Przemyślu.

Mieszkali tam przez kilka lat. Mieli na co dzień kontakt z siostrami zakonnymi. Mama dziennikarza jako kilkunastoletnia dziewczynka często im pomagała. "Bóg, honor, ojczyzna" - to credo, którym kierowali się bliscy dziennikarza.

Dziadkowie ze strony taty śpiewali w chórze franciszkańskim. Dziadek Kazimierz walczył podczas I wojny światowej. Najpierw służył w wojsku austriackim, był na froncie włoskim. Został ranny, trafił do lazaretu, a potem wstąpił do Legionów.

Po wyzwoleniu pracował na kolei, gdzie doznał wypadku. Zawieziono go natychmiast do szpitala, ale medycy uznali, że obrażenia są tak poważne, że nie uda się go uratować. Położyli go na korytarzu, żeby tam dogorywał.

Jego żona Helena wraz z trzema małymi synkami zaczęła się gorąco modlić w domowym zaciszu przed wizerunkiem Matki Boskiej. - Ich prośby zostały wysłuchane, dziadek wyzdrowiał w sposób zaskakujący dla lekarzy. Ten obraz jest w rodzinie do dziś i ma dla nas szczególną wartość - opowiada Przemysław.

Babcia Helena w ramach dziękczynienia wiele razy wybierała się na pielgrzymkę do pobliskiej Kalwarii Pacławskiej. Dziadkowie ze strony mamy Przemysława także doświadczyli cudu. Na samym początku okupacji Niemcy zbombardowali ich rodzinne miasto - Przemyśl.

Kiedy Eugenia i Ludwik usłyszeli przeraźliwy warkot silników samolotów, natychmiast całą rodziną schronili się w piwnicy. Jeden z pocisków uderzył w ich dom. W pokoju, który najbardziej ucierpiał, wszystkie meble i przedmioty zostały zniszczone, poszatkowane jak kapusta!

- Nietknięta była jedynie figurka Matki Boskiej, która stała między oknami. Moja mama nadal przechowuje tę niezwykle cenną pamiątkę - mówi wzruszony Przemysław.

Dziennikarz stara się żyć zgodnie z prawdami wiary i na każdym kroku naśladować Chrystusa. Przyznaje, że zdarza mu się czasem błądzić. Jego pierwsze małżeństwo rozpadło się. Bardzo to przeżył. - To nie był mój wybór - wyjaśnia powody rozwodu.

Długo miał wątpliwości, czy starać się o unieważnienie sakramentu, ale w końcu zdecydował się na ten krok.

Z drugą żoną, Marzeną, stworzył ciepły, serdeczny dom. Zgranym i kochającym się duetem są od ponad dwudziestu lat. - Małżonkowie mogą mieć różne charaktery, ale wszystko to da się pogodzić, jeśli jest wspólna płaszczyzna wartości - mówi Babiarz.

Zapewnia, że to kobieta na całe życie: - Gdyby jej kiedyś zabrakło, nie szukałbym żadnej innej. Wierzę zresztą, że i po tamtej stronie będzie nam dane być nadal razem - podsumowuje.

***

Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd:


Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Przemysław Babiarz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama