Przyjechała do Polski z nadzieją. Zmarła dwa dni po występie w popularnym programie
Helena Majdaniec była jedną z największych gwiazd polskiego big-bitu. W latach 60. ubiegłego wieku uchodziła za uosobienie wdzięku i ideał kobiecości. Odbitki słynnego zdjęcia, do którego zapozowała owinięta jedynie kusym ręczniczkiem, kosztowały na stołecznym bazarze Różyckiego fortunę, a jej piosenki nucił cały kraj. Niewiele osób wie, że królowa twista, jak ją nazywano, prywatnie była – to słowa jej biografa - postacią tragiczną, bo choć miała dziesiątki adoratorów, nie czuła się kochana.
Gdy w 1962 roku Helena Majdaniec zadebiutowała na Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie, nikt nie przypuszczał, że już rok później będzie jedną z największych gwiazd polskiej sceny muzycznej i razem z zespołem Niebiesko-Czarni wystąpi w paryskiej Olympii.
Nie jest tajemnicą, że o względy Heleny walczyli m.in. Michaj Burano i Czesław Niemen, a podczas tournée Niebiesko-Czarnych głowę stracił dla niej Jurij Gagarin, pierwszy człowiek, który poleciał w kosmos. Ona jednak była odporna na adoratorów, bo całym sercem kochała wtedy - z wzajemnością - Wojciecha Kordę. Niestety, ich związek nie przetrwał próby czasu.
Helena Majdaniec mówiła o sobie w wywiadach, że miała wielu "starających się", ale nie potrafiła wybrać tego jedynego. Prawdą jest, że piosenkarka długo nie potrafiła pogodzić się z tym, że Wojciech Korda, którego kochała ponad wszystko, zostawił ją dla Ady Rusowicz - ich koleżanki z Niebiesko-Czarnych.
"Spotykaliśmy się zaledwie rok, była szczególną dziewczyną w moim życiu" - wspominał ją Korda na kartach książki "Helena Majdaniec. Jutro będzie dobry dzień".
Kiedy w styczniu 1964 roku Wojciech dołączył do Niebiesko-Czarnych Ada Rusowicz była dziewczyną Niemena, a Helena Majdaniec właśnie rozstała się z Michajem Burano. Korda wpadł Helenie w oko. Szybko zostali parą i wierzyli, że będą razem na zawsze. Piosenkarka dobrze wiedziała, że Wojtek ma ogromne powodzenie, ale nie przejmowała się tym, dopóki zapewniał ją, że jest dla niego najważniejsza. Była w szoku, gdy pewnego dnia zostawił ją i związał się z Adą. Być może właśnie dlatego zdecydowała się opuścić Polskę i osiedlić w Paryżu. Faktem jest, że gdy Wojciech i Ada związali się ze sobą, odeszła z Niebiesko-Czarnych i wyjechała z kraju.
Na początku lat 70. Helena poznała w swojej nowej ojczyźnie Joela Daffosa - przystojnego i bardzo zamożnego fabrykanta, który gotowy był pójść za nią na koniec świata. Piosenkarka była z nim bardzo szczęśliwa, ale, niestety, nie mogła dać mu tego, czego pragnął najbardziej - dziecka.
"To z tego powodu miłość Joela do mnie powoli gasła. Nie pomogło specjalistyczne leczenie i niekonwencjonalne metody. Nie mogłam zajść w ciążę" - wspominała po latach w rozmowie z autorem książki "Helena Majdaniec. Jutro będzie dobry dzień".
Po tym, jak w 1975 roku Joel poprosił Helenę, by opuściła jego dom, piosenkarka załamała się i, aby zagłuszyć smutek i żal po rozstaniu z Daffosem, zaczęła zaglądać do kieliszka. Minęło kilkanaście miesięcy, zanim udało się jej znów stanąć na nogi i odzyskać panowanie nad swoim życiem. Postanowiła wtedy, że już nigdy nie otworzy swojego serca przed żadnym mężczyzną. I słowa dotrzymała.
Helena Majdaniec spędziła ostatnie lata swojego życia, tęskniąc za Polską. Nigdy nie zerwała kontaktu z przyjaciółmi z ojczyzny, czytała polskie gazety, interesowała się sytuacją w kraju. Żyła Polską i marzeniami o powrocie.
W Paryżu miała swój - jak mówiła - tymczasowy azyl. Nie czekała, aż ktoś da jej pracę. Sama dzwoniła do właścicieli paryskich klubów, proponując swoje recitale. Czasem śpiewała za parę franków, by dorobić do zasiłku, jaki dostawała. Nie chciała wyciągać ręki po pomoc. Zasiłek wystarczał jej na normalne życie, a pieniądze z koncertów pozwalały czasem na odrobinę przyjemności: lampkę dobrego wina do kolacji, kapelusz zamówiony u zaprzyjaźnionej modystki, wyjście do teatru.
"Nie narzekam na brak pieniędzy, bo potrafię nimi rozsądnie gospodarować" - wyznała autorowi książki "Jutro będzie dobry dzień".
Tak naprawdę tylko zasiłek zatrzymywał ją w Paryżu. Gdyby wyjechała, straciłaby do niego prawo i musiałaby starać się o polską emeryturę, którą - o co poprosiła podczas jednej z wizyt w kraju - wyliczono jej na 500 złotych.
Helena Majdaniec miała zamiar wrócić do Polski natychmiast po otrzymaniu francuskiej emerytury. Nikt nie wiedział, że jest bardzo chora.
Wykonawczyni nieśmiertelnych hitów - piosenek "Rudy rydz", "Zakochani są wśród nas" czy "Czarny Ali Baba" - zapewniała w wywiadach, że świadomie wybrała samotność, ale ci, którzy dobrze ją znali, wiedzieli, że żałuje, iż nie ma u boku kogoś, kto zaopiekowałby się nią w trudnych chwilach i pomógł przezwyciężyć strach przed bólem i śmiercią.
W styczniu 2002 roku Helena Majdaniec przyjechała do Polski w odwiedziny do siostry. Nie przypuszczała, że nigdy już nie wróci do Paryża. Zmarła na zator płucny dwa dni po nagraniu programu "Rozmowy w toku", w którym opowiadała o tym, jak bardzo chce żyć.
Kilka tygodni później siostrze zmarłej gwiazdy dostarczono znalezione w paryskim mieszkaniu piosenkarki pudło wypełnione po brzegi niewysłanymi listami do... Joela Daffosa. Wynikało z nich, że nigdy nie przestała go kochać.
Zobacz też: