Racewicz po stracie męża: Krzyczę w samochodzie
Joanna Racewicz (39 l.) opowiedziała "Gali" o życiu po śmierci męża, funkcjonariusza BOR-u, który zginął w katastrofie smoleńskiej.
Prowadząca "Panoramy" wyznała dwutygodnikowi, że ból nadal nie mija. Wciąż nie może oglądać wspólnych zdjęć i filmów z wakacji. Co więcej, po śmierci męża przeprowadziła się, by nie przebywać w pełnym wspomnień mieszkaniu.
Lepiej żałobę znosi jej syn - już nie budzi się w nocy i nie woła imienia ojca. Nadal jednak o niego dopytuje.
W wywiadzie dziennikarka pożaliła się również na ludzi, którzy odwiedzają Powązki w celach turystycznych i nie potrafią uszanować bliskich ofiar katastrofy smoleńskiej.
Wspomina także pewien incydent u fryzjera, gdy pani z farbą na włosach tonem, jakby podawała przepis na szarlotkę, stwierdziła: "Wiedzą panie, a ja uważam, że oni wszyscy powinni być spaleni i wrzuceni do jednego dołu. Nie byłoby tego zamieszania, kto gdzie był pochowany".
Napięcie z tym związane odreagowuje, krzycząc w samochodzie, kiedy wraca z pracy. "Dobrze, że jest taka przestrzeń (...). W domu jest czteroletni synek, który nie powinien widzieć mamy roztrzęsionej" - uważa.
Podkreśla dalej, że "nikogo nie powinien obchodzić jej prywatny stosunek do katastrofy smoleńskiej".