Richard Chamberlain: Co złamało mu wielką karierę?
Serial "Szogun" przyniósł mu światową sławę i otworzył drzwi do wielkiej kariery. Jego złota passa trwała nieprzerwanie do grudnia 1989 roku. Wtedy to pilnie skrywany sekret z jego życia ujrzał światło dzienne...
Miał 46 lat, kiedy wcielił się w angielskiego żeglarza, majora Johna Blackthorne’a. Jego okręt w czasie gwałtownej burzy rozbił się u wybrzeży Japonii.
Uratowany przez portugalskich misjonarzy trafił na dwór potężnego, ale i okrutnego pana Toranagi. Angielski żeglarz staje się towarzyską atrakcją i siłą rzeczy uwikłany zostaje w różne intrygi.
No i wdaje się w romans z piękną i namiętną Mariko. Oboje ryzykują życiem, bo jest ona zamężna. Ciekawa fabuła pewnie nigdy nie zyskałaby takiej popularności, gdyby nie odtwórca głównej roli, Richard Chamberlain (84 l.).
Ciemnowłosy, o magnetycznym i dojrzałym spojrzeniu, w koszuli odsłaniającej tors, z brodą i w stroju wojownika uosabiał marzenia kobiet o przystojnym i silnym bohaterze.
"Bałem się zagrać w Szogunie, ale to właśnie strach był tym czynnikiem, który przekonał mnie do przyjęcia roli Blackthorne’a" – przyznał w wywiadzie.
Serial odniósł niebywały sukces również za staranność w realizacji kostiumów i scenografii. To do dziś jedyny amerykański serial, który kręcono w Japonii. To właśnie za tę rolę Richard Chamberlain otrzymał w 1981 roku drugiego z trzech swoich Złotych Globów.
Pierwszy trafił w jego ręce wcześnie, bo kiedy miał zaledwie 29 lat, co zwiastowało wielką karierę. Zagrał tytułową rolę lekarza w serialu "Doktor Kildare".
Za jego przyczyną Amerykę opanowała wtedy prawdziwa kildermania. Była to nagroda dla najlepszego aktora telewizyjnego 1963 roku.
Trzeciego Złotego Globa przyznano mu w połowie lat 80. za rolę księdza Ralpha de Bricassarta z serialu "Ptaki ciernistych krzewów".
Jego złota passa trwała nieprzerwanie do grudnia 1989 roku, kiedy to pewien francuski magazyn opublikował zdjęcia aktora (wówczas gwiazdy serialu "Szpital pod palmami") z innym mężczyzną.
W jednej chwili jego kariera uległa załamaniu. Nagle zapomniano o czarującym chłopaku z Beverly Hills, który przez lata był ekranowym obiektem westchnień płci pięknej.
Richard Chamberlain zaszył się w swoim domu na Hawajach. Sytuacja uspokoiła się nieco po wywiadzie, w którym otwarcie opowiedział o związku z młodszym od siebie aktorem, tancerzem i piosenkarzem Martinem Rabbetem.
"Urodziłem się w 1934 roku. W latach 40. czy 50. bycie gejem w Ameryce było gorsze niż bycie oszustem czy mordercą. Byłem przerażony. Wiedziałem, że jeśli się przyznam, będzie to koniec mojej kariery" – mówił.
W wydanej w 2003 roku autobiografii wyznał już całą prawdę. W książce aktor zdradził tożsamość swojego pierwszego partnera, poznanego na siłowni na początku lat 70. kolegi po fachu. Ich związek trwał rok. Skończył się w 1977 roku, kiedy w życiu Richarda pojawił się Rabbett. Odniósł się również do ceny, jaką musiał zapłacić za prawdę o sobie.
"Od wybuchu afery mój telefon nie dzwoni już tak często jak za czasów mojej aktorskiej świetności. Ale przynajmniej teraz nie muszę nic udawać" – przyznał.
Gdy tylko otrzymał propozycję zagrania w serialu "Bracia i siostry", natychmiast spakował walizki i wyszedł z ukrycia. Znów zamieszkał w Los Angeles. Przy okazji okazało się, że jego związek należy już do przeszłości.
"Zaszło kilka zmian w moim życiu. Życie na Hawajach w dużym domu zabiera mnóstwo energii. Teraz czas poświęcić ją ponownie pracy. Dla mnie to cudowne uczucie zaczynać wszystko od nowa. Samemu. Nie jestem samotny, sfrustrowany. Jestem po prostu szczęśliwy" - oznajmił.
Wszędzie jest nieustannym obiektem zainteresowania paparazzi. Prasa od zawsze szuka na jego twarzy śladów medycyny estetycznej powątpiewając, że jego nieprzemijający młody wygląd jest wyłącznie efektem zdrowego stylu życia.
"Dziesięć tysięcy dolarów dla każdego, kto znajdzie na mojej skórze jakiekolwiek ślady chirurgii plastycznej!" – kpi rześki 84-latek.
Być może młody wygląd zawdzięcza japońskiej kuchni oraz sushi, którego gwałtowny wzrost popularności nastąpił w USA właśnie po emisji serialu "Szogun".
Kto wie…