Richardson o rozpadzie małżeństwa
Dziennikarka zaprzeczyła plotkom, jakoby jej małżeństwo przechodziło kryzys. "Niektórzy ludzie nie lubią, jak jest dobrze, jak się układa" - mówi.
Plotki o kryzysie w małżeńskie Moniki Richardson pojawiły się po tym, jak dziennikarka rozpoczęła swoją przygodę z programem "Taniec z gwiazdami". W wywiadzie dla "Gali" zaprzecza, jakoby jej małżeństwo miało problemy. Tłumaczy, że plotka wyszła z ust pewnej zaprzyjaźnionej dziennikarki.
"Kiedy mówisz: Jestem szczęśliwa, im zapala się czerwone światło: Halo, dlaczego ona mówi tak dobrze o swoim życiu?!".
"Pewna pani redaktor głośno powiedziała: Ja wiem, co naprawdę dzieje się w małżeństwie Malcolmów. Oni się rozwodzą. I to poszło w miasto".
Richardson zdaje sobie jednak sprawę, że związek małżeński to relacja oparta przede wszystkim na szacunku. Jeśli w pewnym momencie go zabraknie, wszystko się sypie.
"Wierzę w to bardzo po moim pierwszym, nieudanym związku. Utrata podziwu dla tej drugiej osoby. Boże, jaki on jest wspaniały! Bo pod jakimś względem każdy z nas jest wspaniały i to nie musi być przez lata ta sama rzecz, ale chodzi o to, żebyśmy umieli ją dostrzec".
Najczęściej zaczyna się od głupstwa, "takiego jak źle ustawiona szczoteczka do zębów": "Brak kontroli nad emocjami, poczucie, że możesz bezkarnie powiedzieć wszystko. Eskalacja napięcia, złości i zanim się spostrzeżesz, już go stratowałaś trzy razy. Obserwuję to u siebie (...). Czasem lepiej wydawać się nudnym, niż powiedzieć to jedno zdanie za dużo".
Rozstanie przyspieszyć mogą również "łóżkowe problemy". Dziennikarka twierdzi, że zna wiele małżeństw, którym najpierw rozsypało się życie erotyczne, a następnie cały związek.
"Mówili, że brak seksu nie ma w ogóle znaczenia: namiętność nie jest nam potrzebna, jesteśmy przyjaciółmi, świetnie się dogadujemy, razem się zestarzejemy. Guzik prawda. Po roku, po pięciu latach nie ma już czego w takim małżeństwie zbierać, ani do czego wracać".
"Seks to najważniejsza rzecz, która potrafi scalić dwoje ludzi na lata, ale nie wolno odpuścić. Dzieci nie mają z tym nic wspólnego poza tym, że łatwo potem na nie zwalić winę za nieudany związek: byłam zmęczona po porodzie, zestresowana, musiałam w nocy wstawać, karmić, zawozić do szkoły" - dodaje.