Robert Gawliński: Tworzymy typowo włoską rodzinę
Robert Gawliński (53 l.) w najnowszym wywiadzie opowiedział o rodzinie: żonie Monice i swoich synach Beniaminie (25 l.) i Emmanuelu (25 l.), którzy właśnie wkraczają w dorosłe życie.
W tym roku obchodzi pan z żoną 30. rocznicę ślubu. Nadal kochacie się tak samo, jak na początku małżeństwa?
Robert Gawliński: - Nie, bo to niemożliwe. My kochamy się bardziej, dojrzale i prawdziwie, bo miłość niejedno ma imię. Uczuciem nie można nazwać fascynacji cielesnej. To coś głębszego, potężniejszego.
Szykuje pan imprezę z tej okazji?
- Tak się złożyło, że akurat w rocznicę naszego ślubu, 24 września, gramy w Warszawie w Parku Sowińskiego. Moja żona jeszcze się waha, czy to dobry pomysł. Uważam, że to nawet fajnie wyjdzie, bo po koncercie możemy poświętować.
Wiele związków w show-biznesie się rozpada. Jak państwu udało się tyle razem wytrzymać?
- To nasza słodka tajemnica. Myślę, że trzeba ze sobą rozmawiać, a przy tym być szczerym i prawdziwym. Nie każdy dzień jest taki sam. Są lepsze i gorsze dni, ale trzeba mówić o wszystkim, bo najgorsze jest milczenie, które zabija związki. Należy wyzbyć się też własnego ego.
A jaki miał pan sposób na wyjście z kryzysu?
- Jakichś poważniejszych nie mieliśmy. Było kilka trudnych dni, ale w każdym małżeństwie to się zdarza. Czasami zawiniłem ja, czasami Monika, ale nie było to coś, z czym trzeba się zmagać. Nigdy się nie rozstawaliśmy.
Jak radził pan sobie podczas cichych dni?
- To nie były nawet ciche dni, a raczej godziny. Ja jestem taki, że walnę w stół, wkurzę się, a za godzinę mówię: "Monisiu, przepraszam, coś mi odwaliło". Ona gniewa się z 15 minut, a potem daje się przeprosić i razem siadamy do kolacji, pijemy wino i śmiejemy się. Nie ma czasu na obrażanie się na siebie.
Żona jest pana menadżerem. Czy to pomaga w codziennym życiu, czy raczej utrudnia?
- Ani pomaga, ani utrudnia. Gdyby Monika nie pełniła tej funkcji, też byśmy jeździli razem w trasy koncertowe. Od kilku lat towarzyszy nam w podróżach syn Beniamin, który gra w Wilkach na gitarze.
Jak pracuje się z synem?
- Nie ukrywam, że świetnie. Zaczęło się, gdy Benio trafił do zespołu Wilki na zastępstwo. Pojechał z nami na trzy koncerty. Potem były kolejne, też w zastępstwie. Gdy odszedł, brakowało go. W końcu gra z nami na stałe.
A co porabia pana drugi syn, Emanuel?
- Też ciągnie go do muzyki, ale Emik w tym roku broni się na Akademii Wychowania Fizycznego. Studiuje rekreację i turystykę. Pomysłów ma wiele. Chciałby zostać trenerem personalnym, ale pewnie skończy się na tym, że będzie grał na basie.
Synowie opuścili już rodzinne gniazdo?
- Wciąż mieszkają z nami. Tworzymy typowo włoską rodzinę i jesteśmy z tego zadowoleni. Obaj mają dziewczyny. Dom jest spory, więc gdyby chcieli, to mogą nawet ze swoimi rodzinami zamieszkać.
Marzy pan o zostaniu dziadkiem?
- Tak, chciałbym pochylić się już nad takim małym człowieczkiem, pobawić się z nim, poczytać. Natomiast Monika nie jest jeszcze gotowa, by zostać babcią.
Rozmawiała: Lena Jaret
***
Zobacz więcej materiałów o gwiazdach: