Robert Moskwa: Nigdy tego nie zapomnę
Kiedy Robert Moskwa (53 l.) dołączył do ekipy "M jak miłość", przeżywał osobisty dramat. Wtedy ogromne serce okazała mu koleżanka z planu.
Całym jego światem są córki - Paulina i Nadia. Chroni prywatność, dlatego o rodzinie i miłosnych rozterkach rozmawia niechętnie. Nam opowiedział o dzieciństwie, kryzysie wieku średniego i wielkiej przyjaźni z Małgorzatą Pieńkowską (54 l.).
Jest pan ojcem dwóch córek. Jak spędza pan z nimi czas?
Robert Moskwa: - O dzieciach, żonach i życiu osobistym nie rozmawiam z nikim od 14 lat. Taką przyjąłem zasadę. Na ten temat w ogóle nie zaczynam żadnej konwersacji.
Plotki, że sympatia między panem a Małgorzatą Pieńkowską, serialową żoną, przeniosła się na życie prywatne również pan nie skomentuje?
- Tak, tak słyszałem o tym. Te opowieści można włożyć między bajki. Do Małgosi mam jednak sentyment z wielu powodów. Jestem jej zobowiązany za to, jak przyjęła mnie na planie serialu. Dołączając do ekipy, byłem w złej sytuacji prywatnej, zawodowej, finansowej - po prostu katastrofa.
Jak zaczęły się pana kłopoty?
- Byłem współzałożycielem i dyrektorem wrocławskiego Teatru K2. W 1998 roku znaleźliśmy się na absolutnym topie. Miłość do sceny, której poświęciłem mnóstwo uwagi, przypłaciłem utratą rodziny i rozwodem. Potem zamknięto nam teatr na rok. Próbowałem go reaktywować w Warszawie, ale bez sukcesu. Zostałem pozbawiony środków do życia. Kiedy pojawiła się możliwość zagrania w "M jak miłość", ucieszyłem się, że będę mógł się wyrwać z kłopotów, ale towarzyszył temu ogromny stres.
Dlaczego?
- Miałem świadomość, jak wielką popularnością cieszy się "M jak miłość", jaka odpowiedzialność na mnie spoczywa. Wtedy Małgosia powitała mnie z tak ogromną serdecznością, życzliwością, ciepłem, jak przysłowiowa kwoka, która tuli kurczątka. Nigdy jej tego nie zapomnę. Chętnie przebywamy w swoim towarzystwie, także poza planem. Jest moją przyjaciółką. Jeśli byśmy się nie lubili, to nie wytrzymalibyśmy ze sobą tyle czasu. Można oszukiwać przez rok, dwa, ale na dłuższą metę nic z tego nie wyjdzie.
W "M jak miłość" gra pan razem z Teresą Lipowską. Prywatnie też się lubicie?
- Ubóstwiamy się! Zdecydowanie mamy się ku sobie i bardzo się lubimy (śmiech). Pani Teresa roztacza wokół siebie aurę pozytywnych emocji. Przy niej człowiek czuje, że z każdym problemem można się uporać, wierzy, że świat naprawdę potrafi być piękny. Jest dla mnie tak troskliwa i serdeczna, że rzeczywiście w myślach można wrócić do beztroskiego dzieciństwa.
Jakie ono było?
- Moje dorastanie to głównie wakacje spędzone u babci. Może nie byłem typowym "wnusiem babuni", ale uwielbiałem jeździć do Jeleniej Góry, gdzie mieszkała. Moje obrazy z tego okresu związane są właśnie z tymi rejonami: Karkonosze, Szklarska Poręba, Zamek Chojnik, Śnieżka. Spędzałem tam dużo czasu, bo byłem obieżyświatem, małym podróżnikiem. Lubiłem zwiedzać te tereny i odkrywać nieznane mi miejsca. Sentyment do nich pozostał mi do dziś.
Zapamiętał pan jakieś smaki z dzieciństwa?
- To smakołyki, których dzisiaj już nikt nie robi. Moi dziadkowie sprzedawali słodycze w Szklarskiej Porębie. Babcia robiła tzw. szyszki. Dmuchany ryż oblany czekoladą i posypany różnymi bakaliami. Kiedyś, będąc w podróży, znalazłem coś podobnego do nich, ale to już nie to samo, totalne "podróby". Babcia otaczała szyszki w prawdziwej, przepysznej czekoladzie. Wtedy nie tak łatwo było zdobyć ten produkt, dlatego z jeszcze większym podziwem zajadałem się tym rarytasem.
Dba pan o kondycję fizyczną, tak jak dawniej?
- Staram się, jak mogę. Im jestem starszy, tym nawet bardziej (śmiech). Mam trzy czarne pasy, w trzech różnych federacjach - trochę się tego nazbierało. Karate to nadal moja pasja. Jeśli tylko mam chwilę wolnego, to ćwiczę, jeżdżę na seminaria. Jeszcze dwa lata temu byłem także trenerem. Jednak moje życie tak się potoczyło, że nie mam już na to czasu.
Czytaj dalej na następnej stronie...
Mówi się, że po pięćdziesiątce mężczyźni przechodzą kryzys wieku średniego. Co pan o tym myśli?
- Nauka nie może się mylić, a już na pewno nie amerykańscy naukowcy (śmiech). Zatem coś takiego istnieje. Jeśli chodzi o mnie, to nie odczuwam żadnego kryzysu. Lubiłem i lubię wyzwania. Często kiedy ktoś widzi moją sprawność fizyczną, to zupełnie nie zgadza mu się ona z wiekiem. Zawsze byłem aktywny, ruch jest ważny w moim życiu i nie ma na to wpływu pędzący czas. Nie potrafię siedzieć w jednym miejscu, muszę pokonywać kolejne sportowe etapy i coraz wyżej podnosić sobie poprzeczkę.
Co robi Robert Moskwa, gdy nie pracuje?
- Od jakiegoś czasu, na szczęście, wróciłem do książek, za to przestałem w ogóle oglądać telewizję, rozprasza mnie. Jestem też fanem gry komputerowej, której uczestnikami są internauci. Oddaję się tej pasji od wielu lat, ta gra jest bardzo popularna i myślę, że zrzesza w Polsce około 200 tysięcy osób. Poza tym ostatnio złapałem bakcyla i pływam.
Ma pan wakacyjne plany?
- Nie mam. Pod tym względem zawsze byłem kiepsko zorganizowany. Jedno, co jest pewne to, że w pierwszym tygodniu lipca pojawię się w Międzyzdrojach na Festiwalu Gwiazd. Bywam tam regularnie, ponieważ zapraszana jest drużyna artystów w piłce nożnej, której jestem zawodnikiem. To jedyny wyjazd, jakiego jestem pewny. Reszta to wielka niewiadoma.
Jeśli jednak wakacje, to aktywny wypoczynek?
- Nigdy nie odpoczywałem pod hasłem "słodkie leniuchowanie", ale coraz bardziej mam na to ochotę. Intensywnie myślę o takich wakacjach w tym roku i chętnie dam się na nie skusić.
Jest pan człowiekiem, który ma konkretny plan na życie?
- Dokładnie tak i myślę, że jedyne, czego sam sobie życzyłbym na przyszłość, to zdrowie, bo resztę sam sobie zorganizuję. Nawet szczęścia nie ma sensu mi życzyć, bo jest ono czymś, co samemu trzeba wypracować, a więc zdrowie i tylko zdrowie.
Rozmawiała: Renata Olszewska
***
Zobacz więcej materiałów: